Opłakać symbole

Nie czytam od kilku dni portali internetowych, nie kupuję ulubionych tygodników. Ciągle w naszych mediach „leci” to samo, więc przeglądam zagraniczne portale, by poczytać o czymś innym, by zagłuszyć to, o czym mówi się teraz w Polsce i będzie mówić jeszcze długo. Jednak przypadkiem serwis Rp.pl zaciekawił mnie interesującym wywiadem z psychoterapeutką Bożeną Winch.
/ 17.04.2010 10:09
Nie czytam od kilku dni portali internetowych, nie kupuję ulubionych tygodników. Ciągle w naszych mediach „leci” to samo, więc przeglądam zagraniczne portale, by poczytać o czymś innym, by zagłuszyć to, o czym mówi się teraz w Polsce i będzie mówić jeszcze długo. Jednak przypadkiem serwis Rp.pl zaciekawił mnie interesującym wywiadem z psychoterapeutką Bożeną Winch.

W tym artykule znalazłem to, czego szukałem od paru dni: słów na to, by opisać, co się dzieje w tym tygodniu z Polakami, którzy przeżywają śmierć osób, których nie znali osobiście, a które kojarzyli z mediów czy wypowiedzi w gazetach. To nie byli bliscy ludzie w sensie pokrewieństwa, a jedynie (czy też aż) symbole, które z racji bycia właśnie symbolami wywarły w ludziach swoją śmiercią tak duże poruszenie. Byli magiczni, niezniszczalni, niedostępni – właśnie przez to, że byli tak daleko od nas, zwykłych śmiertelników. A my takich postaci, pół bogów, pól ludzi, trochę wydumanych, trochę realnych, zawsze potrzebujemy. Zwyczajnie nadają naszej egzystencji sens, kierunek. Symbole się podziwia, mówi się o nich, są punktem odniesienia dla nas, zwykłych zjadaczy chleba. Są swoistym oparciem, bo skupiają w sobie nasze lęki i nadzieje, które albo podważają, albo tym bardziej rozpalają.

Opłakać symbole

Należeli do nas także z racji wykonywanych funkcji, na które my ich powołaliśmy, głosując lub nie głosując na nich. I dlatego ich tak nagłe, na dodatek tragiczne odejście przerwało ten dziwny, magiczny, niedostępny świat. Spowodowało, że przestaliśmy się czuć jak u siebie, a obserwacja najbliższych członków rodziny ofiar i ich reakcje tylko potęguje to poczucie straty. Sprawia, że wszystko dociera do nas w jeszcze bardziej przerażający sposób. Nagle wyobrażamy sobie siebie w identycznej sytuacji: klęczącej przed trumną na lotnisku córki Kaczyńskich, która niespodziewanie straciła rodziców, żony Szmajdzińskiego, dzieci Putry i staramy się poczuć tak, jakby dotknęło to nas w ten sam sposób. Chcemy się oczyścić zwyczajnie, bo ból i współczucie zawsze oczyszcza, mimo że nie wszystkich tych ludzi, którzy zginęli pod Smoleńskiem, podziwialiśmy.

Mówi się: o zmarłym wcale albo dobrze. Teraz jednak, po ekstazie związanej ze śmiercią tylu znanych osób i wyciszeniu, przyszła pora na roztrząsanie tego, gdzie pochować prezydenta i jego małżonkę. Czy na przyszłość, by uniknąć takich sytuacji, trzeba uchwalić jakąś ustawę, która porządkowałaby to niezdecydowanie związane z tym, komu się należy trumna na Wawelu, a komu nie? Nie, nie ma sensu. Takie decyzje są zawsze podejmowane pod wpływem emocji. Tak samo jak emocjonalnie jesteśmy właśnie związani z tymi symbolami i nic, żadna kodyfikacja takich nagłych sytuacji tego nie zmieni.

Jestem tym już zmęczony. Tą publiczną pseudodebatą, tą głośną „przeżywalnością” nas wszystkich. Szanuję żal i smutek każdego z nas osobna, ale w tak zmasowanej formie mnie to przytłacza. Każdy ma prawo do przeżywania tej żałoby, ale ja muszę się z niej już wypisać. Uszczknąć z niej swój kawałek, zachować dla siebie. Nie wdawać się w spekulacje, czy był błąd pilota, czy go nie było, czy ktoś mówił po rosyjsku, czy też nie, czy Wawel to dobre miejsce na pochówek pierwszej pary, czy może lepiej im postawić mauzoleum na warszawskich Powązkach. Po prostu zostawiam to innym, dla których to mniejsze zło nie jest do przełknięcia. Bo w tym momencie chyba już nie chodzi o żałobę, a własne pretensje, których – o dziwo – jeszcze kilka dni temu nie mogliśmy w sobie wskrzesić.

Polecam wywiad: Śmierć symboli nas przeraża.

Pan Kracy
niezależny blogger salonu24 i felietonista

Redakcja poleca

REKLAMA