Natasza Socha "Ketchup" - fragment 3

W dniu, w którym straciłem pracę, a dokładnie, kiedy mnie z niej wykopano, było szaro, ponuro i paskudnie.
/ 16.03.2006 16:57

W dniu, w którym straciłem pracę, a dokładnie, kiedy mnie z niej wykopano, było szaro, ponuro i tak paskudnie, że nawet przemykający ulicami znany kabareciarz nie był w stanie przywołać uśmiechu na swą wesołą z natury twarz. Nie dziw się zatem, drogi czytelniku, że przez moment pojawiły się w mej głowie myśli samobójcze, z których jednak nic nie wynikło, gdyż nie potrafiłem wybrać odpowiedniej dla mego charakteru i osobowości metody. Z okna skakać nie chciałem, bowiem panicznie boję się upadku, nie chciałem też się topić, gdyż topielec moim zdaniem wygląda wyjątkowo odrażająco, zwłaszcza kiedy zostaje odnaleziony po paru miesiącach. A ponieważ, jak już pisałem, rodzice moi mieszkali dość daleko, przyjaciele z kolei w domu mnie nie odwiedzali, szanse na znalezienie mego ciała miałbym gdzieś w okolicach kwietnia przyszłego roku. Dlatego też odpędziłem od siebie myśli o posmaku śmiertelnym, sugerując im, aby poszukały kogoś bardziej zdecydowanego na opuszczenie ziemskiego padołu, a sam zacząłem zastanawiać się, w jaki sposób zaplanować swą dalszą egzystencję, nie zmieniając za bardzo dotychczasowego poziomu życia, do którego bardzo się przyzwyczaiłem.
— Jestem silny, jestem prężny, jestem mądry oraz mężny — wyszeptałem przed lustrem formułkę, którą poznałem podczas szkolenia „Pracownik Roku”, organizowanego naturalnie przez „Czar Praliny”.
Pogrążony w tych smutnych rozmyślaniach, dopiłem kawę z eleganckiej filiżanki o absurdalnym, kwadratowym kształcie — wysoce niepraktycznym, bowiem obojętnie czy piło się z narożnika czy z płaskiego boku, kawa zawsze lała się po brodzie. Oblany sięgnąłem po notes z telefonami.
„Zadzwonię do kogoś” — pomyślałem odkrywczo, wertując kolejne kartki.
Pierwsze nazwisko znajdowało się dopiero pod literą K, co każe ci zapewne przypuszczać, drogi czytelniku, że nie miałem zbyt wielu znajomych. W zasadzie masz rację.
Przypominam jednak, iż praca w „Czarze Praliny” nie pozwalała mi na inne kontakty niż firmowe, a z czasów studenckich zachowałem w pamięci wyłącznie nazwisko mego promotora. Reszta ewentualnych znajomych przestała nimi być zaraz po rozdaniu dyplomów, bowiem każdy z nich pognał na oślep w stronę Prestiżowych Firm, które w zamian za zrzeczenie się wolności i rezygnację z życia prywatnego, oferowały tak doskonałe warunki, że chyba tylko prawdziwy kretyn uległby sentymentom.


Piotr Kurek.
Kim jest Piotr Kurek?
Pogrzebałem w pamięci jak kura w piachu w poszukiwaniu smakowitego ziarnka pszenicy, aż w końcu dokopałem się w swych myślach do poziomu liceum. Piotr Kurek był moim kolegą z tej samej klasy i właściwie to było wszystko, co obaj mieliśmy ze sobą wspólnego. Wobec takiej zażyłości postanowiłem nie dzwonić do Piotra Kurka, gdyż nie za bardzo wiedziałem, co mógłbym mu powiedzieć po kilkunastu latach niesłyszenia się. Piotr Kurek dał mi kiedyś odpisać zadanie z matematyki, ale to chyba nie był wystarczający powód, żeby mu teraz za to podziękować. Przewertowałem zatem kilka kolejnych kartek i zatrzymałem się przy nazwisku Jolanda Monej, lat pięćdziesiąt osiem, garb, platoniczna miłość do Roberta Redforda. Niestety ona również nie nadawała się ani do niezobowiązującej rozmowy, ani do wysłuchiwania mych ponurych zwierzeń, była bowiem księgową „Czaru Praliny” i raczej nie wykazałaby chęci pomocy, tym bardziej, że swego czasu nazwałem ją zarazą podpaznokciową, choć niestety nie pamiętam, w jakich okolicznościach.
A może Maciej Mizerota?



Redakcja poleca

REKLAMA