Hej ho, hej ho, do szkoły by się szło!

Czuję potrzebę ciągłego dokształcania. Jakaś siła wyższa zmusza mnie do poszukiwania raz za razem nowego zajęcia, które nie tylko odświeżyłoby moje nieco już ospałe komórki myślowe, ale przede wszystkim na moment wyrwało z kieratu codziennych obowiązków.
/ 15.09.2008 23:18
Czuję potrzebę ciągłego dokształcania. Jakaś siła wyższa zmusza mnie do poszukiwania raz za razem nowego zajęcia, które nie tylko odświeżyłoby moje nieco już ospałe komórki myślowe, ale przede wszystkim na moment wyrwało z kieratu codziennych obowiązków.

To nic, że znów ślęczeć będę po nocach, próbując przebrnąć przez chaos naukowego żargonu, którego bez pomocy słownika wyrazów obcych nie umiałabym przetłumaczyć na bliżej znajome mi słowa. Ważne, iż przez jakiś czas będę zwolniona od doprowadzania mieszkania do ogólnego ładu i składu. Nie ma bowiem lepszego wytłumaczenia przed ogólnym rozleniwieniem, jak… nawał nauki!

Nie znoszę sprzątać! Szoruję, pucuję… a efektów i tak nigdy nie widać. Strata czasu! Ileż rzeczy zdążyłabym zrobić w międzyczasie, zamiast wykonywać tak syzyfową pracę! Co z tego, że przez godzinę czy dwie będzie względnie czysto w pokoju, skoro po krótkiej chwili znów zaczną się wszędzie osadzać kolejne złośliwe pyłki? Ledwo skończę układać przedmioty na biurku, już półHej ho, hej ho, do szkoły by się szło!ki proszą o doprowadzenie ich do porządku. Uporam się z książkami, a dostrzegę, że czas wyjąć odkurzacz z szafy. Ganiam więc wciąż ze zmiotką i szmatką, opędzając się od kurzu niczym od natrętnych myśli. Ale też ciągle odnoszę wrażenie, że walczę z wiatrakami…

Przyjemniej już skryć się za stertą książek, tłumacząc nieporządek nadmiarem ważniejszych obowiązków. „Bo wiecie, tyle od nas na tej uczelni wymagają! A do tego do pracy też trzeba iść. Kiedy sprzątać? Chciałoby się, jednak sił już brak”. Więc znajomi ze zrozumieniem kiwają głowami, wiedząc dobrze, iż porządki nie zając, nie uciekną. Czasem tylko ktoś głośno się zastanowi, po co mi kolejny bezużyteczny papierek, który co najwyżej dołączę potem do kolekcji jemu podobnych, mało praktycznych dyplomów. No tak, czyż to nie strata czasu spędzać weekendy na zajęciach? W międzyczasie można by się przecież zająć czymś pożyteczniejszym.

No właśnie, pytanie tylko… czym? Kiedy mamy naście lat, czujemy się ograniczeni przez ciągłe zakazy i nakazy – marzymy jedynie o dniu, kiedy przekroczymy próg z napisem „dorosłość”. Kończąc studia zaczynamy znów tęsknić za dniami, gdy nie musieliśmy sami myśleć o organizacji własnego czasu. Nagle dostrzegamy, że zaczyna się on nam wymykać między palcami. Próbujemy go dogonić, jednak wciąż odnosimy wrażenie, że nie nadążamy ze wszystkim. Ach, gdyby tylko doba miała te kilka godzin więcej. Wówczas z pewnością znaleźlibyśmy czas na każde zajęcie – odpowiedzielibyśmy na zaległe maile, odwiedzili dawno nie widzianą przyjaciółkę, przeczytali zaległą książkę. Czy aby na pewno?

Uwielbiamy wynajdować sobie łatwe tłumaczenia. Ciągle usprawiedliwiamy się przed innymi (a może raczej przed sobą), iż... czasu nam brakło! W dwudziestoczterogodzinnym dniu nie mieliśmy kiedy wysłać krótkiej wiadomości tekstowej. Tygodnia nie starczyło, byśmy zadzwonili do chorej siostry. Miesiąca nam brakło, żeby spotkać się z koleżanką ze studiów. Co ciekawe, w międzyczasie udało nam się poznać wszelkie plotki z życia gwiazd, obejrzeć niezliczoną ilość podobnych do siebie seriali, pozłościć się kilka razy na wieczne kolejki w supermarketach czy też ileś tam godzin spędzić bezczynnie w fotelu, odpoczywając po męczącym (czy też wyjątkowo nużącym) dniu. No tak. Gdybyśmy mieli te kilka godzin więcej, z pewnością… nic więcej byśmy nie zrobili! Co najwyżej więcej byśmy narzekali. Na brak czasu, a jakże!

Anna Curyło

Redakcja poleca

REKLAMA