Wszystko gra

Woody Allen rozlicza się z własnym, bynajmniej nie świętym życiem.
/ 24.04.2006 12:22
Na starość nie muszę już nikogo bawić – zadeklarował Woody Allen i wyjechał do Europy. Tu dostał pieniądze, wymarzoną obsadę oraz wolną (od konieczności sypania żartami) rękę. Rolę Nowego Jorku przejął Londyn, akcja toczy się tym razem nie wśród intelektualistów, lecz w świecie zepsutych pieniędzmi arystokratów. Allen jednak nie tylko zmienił dekoracje – przede wszystkim postanowił się odsłonić.
„Wszystko gra” to z początku lekka historia o wchodzeniu w dorosłość. Chris Wilton (Jonathan Rhys Meyers) dorabia jako nauczyciel gry w tenisa i szuka pomysłu na życie. Znajduje go dzięki Tomowi (Matthew Goode), swojemu uczniowi, który ma ojca milionera, siostrę Chloe (Emily Mortimer) i dziewczynę Nolę (świetna Scarlett Johansson). Nola staje się Chrisa kochanką, a Chloe żoną.
Z przymrużeniem oka ogląda się te małżeńsko-romansowe slalomy Wiltona, ale do czasu. Bo najciekawszy we „Wszystko gra” jest fabularny zwrot – od pewnego momentu z błahą historyjką wygrywa życie. Ktoś tu naprawdę cierpi (świetne sceny kłótni z Johansson), ktoś naprawdę oszukuje, a banalne „wykroczenia” nie są wcale niewinne i mogą prowadzić do „zbrodni”. I nie zmienia niczego to, że bohater namiętnie słucha oper, czyta Dostojewskiego, a w kinie ogląda „Dzienniki motocyklowe” – jest pusty, bezmyślny. I okrutny.
Nie ma grzeszków bezkarnych – sugeruje reżyser, dla którego „Wszystko gra” to po części rozliczenie z własnym, bynajmniej nie świętym życiem. Nie o moralizowanie jednak chodzi, ale o brak złudzeń, któremu paradoksalnie towarzyszy coraz większy apetyt na życie.

Paweł T. Felis/ Przekrój

„Wszystko gra”, reż. Woody Allen, USA/Wielka Brytania 2005, SPInka,