"Władcy umysłów" - We-Dwoje.pl recenzuje

Świat jest teatrem, aktorami ludzie, a reżyserem tego spektaklu los. Pociągani za sznureczki poruszamy się wedle planu precyzyjnie wyrysowanego ręką wielkiego architekta. Tylko co zrobić, gdy ów plan nie przypadnie nam go gustu? Czy można wymierzyć losowi policzek i wyjść z tego starcia obronną ręką?
/ 07.03.2011 07:00

Świat jest teatrem, aktorami ludzie, a reżyserem tego spektaklu los. Pociągani za sznureczki  poruszamy się wedle planu precyzyjnie wyrysowanego ręką wielkiego architekta. Tylko co zrobić, gdy ów plan nie przypadnie nam go gustu? Czy można wymierzyć losowi policzek i wyjść z tego starcia obronną ręką?

David Norris ubiega się o senatorski fotel. W dzień ogłoszenia wyników wyborów zupełnie przypadkowo, bo w męskiej toalecie, poznaje czarującą dziewczynę. To krótkie spotkanie pomaga mu udźwignąć ciężar porażki, lecz na tym nie koniec. Przeznaczenie pcha ich ku sobie. Pewnego dnia ich drogi krzyżują się w miejskim autobusie. Między Davidem a Elise zaczyna iskrzyć. Uczucie to nie może się jednak narodzić, bo w zorganizowanym przez Prezesa świecie nie ma miejsca na przypadek. Zbłąkane owieczki muszą powrócić do stada. W ich życie wkraczają więc odziani w szare płaszcze oraz kapelusze pracownicy tajemniczego Biura Korekt, którzy zrobią wszystko aby rozdzielić zakochanych. Trafiła kosa na kamień, ponieważ David nie ma zamiaru wywiesić białej flagi. Zrobi wszystko, by jego ścieżka życiowa połączyła się z planem Elise, nawet za cenę świetlanej przyszłości, jaką przewidział dla nich los.

„Władcy umysłów” to ekranizacja opowiadania Philipa Kindreda Dicka. W oparciu o jego twórczość powstało kilka kinowych klasyków, które z rozrzewnieniem wspominamy do dziś. Film zapowiadał świetnie zmontowany zwiastun, w którym pokuszono się o porównanie go do „Incepcji” Nolana. Główne role przypadły Mattowi Damonowi oraz Emily Blunt. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że film ten będzie wart wysłuchania w kinie irytujących odgłosów siorbania coli oraz gryzienia popcornu. Niestety. Coś poszło nie tak, w związku z czym dzieło Nolfiego z powodzeniem może pretendować do miana jednego z najgorszych filmów roku.

Beznamiętny scenariusz okraszony infantylnymi dialogami rzucił cień na całą produkcję. Film wlecze się w nieskończoność. Kompozycje Thomasa Newmana działają jak środek nasenny z górnej półki. „Władcom umysłów” brakuje nie tylko porywającej ścieżki dźwiękowej, lecz także czystej akcji, która ożywiłaby nużącą fabułę. Pomiędzy Damonem a Blunt nie czuć filmowej chemii, a przecież jakby nie było, mamy do czynienia z love story i to bardzo naiwnym, bo miłość wszystko zwycięży, nawet zastawione przez los pułapki. Przygniecieni marnym scenariuszem aktorzy wypadli zatrważająco słabo. Obraz Nolfiego ani nie bawi, ani nie skłania do głębszych przemyśleń. Ot taki ciężkostrawny melodramat tylko dla wytrwałych.

Fot. Filmweb

Redakcja poleca

REKLAMA