Urszula Grabowska w filmie "Joanna"

Joanna fot. ITI Cinema
Specjalnie dla roli ogoliła głowę. Bała się, że przez następne dwa lata będzie spalona zawodowo. Ale szansa zagrania takiej roli pojawia się raz w życiu. Albo nigdy. Przeczytaj wywiad z Urszulą Grabowską, odtwórczynią głównej roli w filmie "Joanna"
/ 16.11.2010 16:03
Joanna fot. ITI Cinema
Grała Pani w niewielu filmach, występuje Pani głównie w teatrze. Czy to świadomy wybór?

Urszula Grabowska:
Kino bywa łaskawe, albo niełaskawe. Dużo zależy od szczęścia, od tego czy dostaniemy właściwą propozycję, czy zostaniemy zauważeni przez właściwe osoby, czy będziemy mieć możliwość udowodnienia reżyserom, że jesteśmy w stanie zagrać daną rolę… Nie wspomniał Pan o telewizji. To mnie dziwi, bo dość dużo ról zagrałam właśnie dla niej. Skupił się Pan na teatrze i filmie, dlatego, że jedno i drugie przynosi większy prestiż?... Jestem aktorką krakowską, nie warszawską, a bardzo trudno zachęcić Warszawę do tego, żeby śledziła to, co dzieje się w Krakowie. Ale to był mój świadomy wybór, że zostałam w Krakowie. On ma swoje konsekwencje.

W przypadku „Joanny” miała Pani szczęście.

Urszula Grabowska:
W przypadku „Joanny” miałam ogromne szczęście. Feliks zastanawiał się kiedyś, kto pierwszy mnie odkrył. Filip Bajon, czy Feliks Falk. Prawda jest taka, że już po zdjęciach do „Przedwiośnia” Bajona, ale jeszcze zanim odbyła się jego premiera, Feliks powierzył mi główną rolę żeńską w swoim filmie, którego nie udało się niestety zrealizować. Ale poznaliśmy się dziesięć lat temu. I na moje szczęście zostało w nim przekonanie, że warto mnie zapamiętać. Ale przy obsadzie równie ważne jest zdanie producenta. Michał Kwieciński dwanaście lat temu zaangażował mnie do spektaklu teatru telewizji, który reżyserował - „Usta Micka Jaggera”. Tak więc w przypadku „Joanny” zarówno Feliksowi, jak i Michałowi ogromnie jestem wdzięczna.

To jest przełomowa rola? Będzie miała Pani teraz więcej propozycji filmowych?

Urszula Grabowska:
Przez te dziesięć lat przychodziły do mnie propozycje różnych ról, różne scenariusze, z których niewiele udało się zrealizować, bo stały w długim ogonku do pieniędzy i ich nie otrzymały. Ta poczekalnia i niespełnione projekty nauczyły mnie, że nie warto sobie wiele obiecywać. Stawiam się w roli obserwatora tego, co ewentualnie miłego może się zdarzyć, bez nastawiania się na zasadniczy przełom. Poza tym cały czas staram się rzetelnie pracować, zawsze na tyle na ile mnie stać. Ale dzięki „Joannie”  uświadomiłam sobie, że przez te dziesięć lat owszem, sporo robiłam, co dało mi złudne wrażenie, że jestem rozpoznawalna, ale nie dla tej grupy filmowców, którymi byłabym najbardziej zainteresowana. Dziesięć lat jestem w zawodzie, a okazało się, że dla wielu z nich dopiero teraz się narodziłam.

Rozmawiała Pani z osobami, które ukrywały Żydów?

Urszula Grabowska:
Nie rozmawiałam. Ale czytałam bardzo dużo literatury biograficzno-wspomnieniowej, szukając w niej przede wszystkim elementów emocjonalnych.

Reżyser miał jakieś wskazówki, czy zdał się na Panią?

Urszula Grabowska:
To jest zbyt wytrawny reżyser, żeby zdawał się tylko na mnie. Podstawową wytyczną był dla mnie napisany przez niego scenariusz. Feliks jest bardzo wnikliwym obserwatorem i bardzo dobrze rozumie ludzi. Pisze pełnokrwiste postaci, z pełnym przebiegiem emocjonalnym. I taką postacią jest Joanna. Zresztą w tym scenariuszu taka jest każda postać. Tak dobrych scenariuszy jest tak naprawdę niewiele. Gdybym chciała, mogłabym bazować tylko na nim.

Feliks Falk powiedział, że spełniła Pani jego oczekiwania w dwustu procentach.

Urszula Grabowska:
Bardzo miło mi to słyszeć. Chociaż wiem, że jest ze mnie zadowolony. Dlatego spokojnie z Panem rozmawiam i czekam z niecierpliwością na premierę filmu. Praca z Feliksem nauczyła mnie właściwego podejścia. Bardzo często spotykaliśmy się, więc Joanna miała czas we mnie dojrzewać. Był taki moment, że mailowaliśmy między sobą, wymieniając uwagi dotyczące różnych scen. Ja tą mailową korespondencję zachowałam, bo jest bardzo fajna. Feliks był otwarty i oczekiwał, że wniosę coś od siebie. Trochę się udało, chociaż to trudne w przypadku takiego scenariusza, bo moim zdaniem jest on doskonały. Zgadzam się w pełni z tym, co powiedział Andrzej Bart, wręczając Feliksowi nagrodę za scenariusz w Gdyni. Powiedział wtedy, że jest to tekst skromny, historia Joanny opowiedziana jest prostymi środkami, ale z siłą rażenia tragedii greckiej.

Co Pani miała na myśli mówiąc o właściwym podejściu?

Urszula Grabowska:
Przestałam się bać. Proponować, ale przede wszystkim zadawać z pozoru nieistotnych, może czasem nawet głupich pytań, ale tak naprawdę ważnych dla budowania postaci. Czyli krótko mówiąc otworzyłam się na pracę w filmie w okresie przygotowawczym. Zrozumiałam, że im mniej niedomówień i wątpliwości, tym łatwiej i szybciej o porozumienie na planie, podczas realizacji. Kiedy czas jest naprawdę ważny.

Zastanawiała się Pani kiedyś, jak by postąpiła w sytuacji Joanny?

Urszula Grabowska:
Joanna jest mi bliska, natomiast czy stać by mnie było na tego typu deklarację, bohaterstwo i odwagę, tego nie wiem. Nie znam siebie na tyle bym mogła to zagwarantować. Wolałabym się o tym nie przekonywać. Zwłaszcza w tak ekstremalnych warunkach. Nie chciałabym siebie zawieść.

Czy dzięki roli inaczej Pani podchodzi do pewnych spraw?

Urszula Grabowska:
To jest za dużo powiedziane. Myślę czasem, że może Feliks by mnie nie zaangażował gdyby nie wiedział, że mam podobną jak Joanna, mocno ugruntowaną hierarchię wartości, co na pewno pomogło mi ją lepiej zrozumieć i ją sobie wyobrazić. Niektórzy reżyserzy w ten sposób szukają. Najlepiej wypada aktor, któremu jest najbliżej do postaci. Na pewno są rzeczy, które łączą mnie i Joannę. Nie mam nieznośnej lekkości bytu. Jestem osobą, która poszukuje głębszej refleksji.

Po zakończeniu zdjęć myślała Pani o tej bohaterce?

Urszula Grabowska:
Przed i po. Bardzo długo. Temat jest tak głęboki, że daje wiele do myślenia. Scenariusz dostałam prawie dziesięć miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć. Wtedy oczywiście funkcjonowałam zawodowo i prywatnie, ale regularnie się do roli Joanny przygotowywałam. Czytałam dużo ważnej i opasłej literatury. Tamten okres jest dla mnie w dalszym ciągu trudny do zrozumienia, do ogarnięcia, że takie rzeczy mogły się naprawdę zdarzyć, że ludzie ludziom… itd. Bardzo uruchamia moją wrażliwość. Może rzeczywiście na pewne rzeczy patrzę inaczej, głębiej. Wojnę wszyscy znamy z historii. Ale to jest inna próba identyfikacji, gdy staramy się zrozumieć ten okres jednostkowo, czyli poprzez życiorys pojedynczego człowieka. I jeszcze dodatkowo ogarnąć go emocjami. Oczywiście jest różnica pomiędzy przeżyć, a zagrać, ale wiarygodne budowanie takiej postaci też jest swego rodzaju ekstremalnym doświadczeniem. Starałam się wejść w nią tak głęboko, żeby nie było widać żadnej kreacji, a tym bardziej szwów. Zagrać ją tak, jakbym wcale nie grała. A poza tym mocno na mnie wpłynęło okaleczenie fizyczne Joanny, które w pewnym sensie było także moim osobistym okaleczeniem. Przez dłuższy czas po zakończeniu zdjęć nie dawało mi o Joannie zapomnieć.

Zgodziła się Pani bez wahania na ogolenie głowy?

Urszula Grabowska:
Czytając scenariusz, nie miałam żadnych wątpliwości, że należy to zrobić, że to jest niezbędne, bo uwiarygadnia tę historię. Ale był oczywiście taki moment, że się zastanawiałam, czy nie zdezerteruję, czy nie można w jakiś sposób tego obejść, na przykład przy pomocy charakteryzatora. Nie to, że nie wierzę w możliwości polskiej charakteryzacji, ale niestety czasem widać niedoskonałości. Zresztą ten film jest bardzo szorstki. Nie ma w nim upiększeń. Także w obrazie. Pokazuje prawdziwych ludzi, a żeby ich los widza mocno poruszył, próba sztucznego rozwiązania byłaby nie na miejscu. Nie była to na pewno łatwa decyzja. Jestem aktorką, która przyzwyczaiła publiczność do określonego wizerunku. Bałam się, że przez następne dwa lata, póki mi nie odrosną włosy, będę spalona zawodowo. Ale szansa zagrania takiej roli pojawia się raz w życiu. Albo nigdy.

A samo ogolenie głowy Panią wstrząsnęło?

Urszula Grabowska:
Na szczęście miałam możliwość oswojenia się z tym wcześniej, podczas zdjęć w Krakowie. Zaczęliśmy realizację filmu od zdjęć plenerowych w tym mieście. Był plan, żeby po scenach warszawskich, także po scenie ogolenia głowy, wrócić do Krakowa, żeby nakręcić sceny, kiedy Joanna z ogoloną głową biegnie po ulicach. Realizacyjnie było jednak łatwiej i taniej nie przewozić całej ekipy z powrotem, więc wyzwanie na swoje barki wzięła charakteryzatorka, Iwona Blicharz. Musiała wszystko dokładnie przemyśleć. Tak, żeby peruka pasowała do stanu moich włosów po ostrzyżeniu. Peruka była tkana na silikonie i strzyżona na mojej głowie. Proces charakteryzacji trwał z pięć godzin. Męka. Ale wyglądałam w niej tak, jak potem w rzeczywistości. Sceny nakręciliśmy w półzbliżeniach.

Mówi Pani o przygotowaniach, a jak już do tego aktu doszło?

Urszula Grabowska:
Właśnie ten akt golenia peruki bolał mnie najbardziej. Bo było w nim miejsce na wyobraźnię. Sam moment strzyżenia włosów nie był już dla mnie straszny. Wtedy był już czas na aktorstwo, a nie na bezpośrednią identyfikację. To nie była moja tragedia, tylko Joanny. Cieszę się, że to miało taką kolejność.

A poza planem zdjęciowym to Pani przeszkadzało?

Urszula Grabowska:
Oczywiście, że przeszkadzało. Tego nie można było nigdzie i nikomu pokazać przez jakiś czas. Na szczęście była zima i mogłam chodzić w czapce. Ale były sytuacje, w których musiałam ją zdjąć. To zawsze budziło duże emocje, niestety bardziej negatywne. Pozytywnie reagowali tylko moi bliscy znajomi, którzy znali powód tej przemiany. Natomiast negatywnie wszyscy ci, którzy go nie znali. Teraz jest wreszcie okazja, żeby zdementować plotki. Słyszałam różne głosy. Że na przykład jestem chora na łysienie plackowate, albo mam raka i jestem na chemioterapii.

W gazetach też o tym pisali?

Urszula Grabowska:
Bardziej na forach. Docierały do mnie listy i komentarze. Były też osiedlowe obgadywania za plecami, że coś mi się musiało stać. Mówili, że wyglądam, jak Piotr Kupicha albo Rafał Olbrychski. Niekoniecznie to było miłe. Choć momentami nawet zabawne.

A jak się Pani współpracowało z dziewczynką?

Urszula Grabowska:
Dobrze mi się współpracowało. Pomogło mi doświadczenie życiowe, ponieważ mam dziecko w podobnym wieku. Co prawda syna, ale potrafię przez to złapać dobry kontakt z dzieckiem. Myślę, że to widać na ekranie. Natomiast praca z dzieckiem, to jest kompletnie coś innego niż zabawa z nim. Dlatego jestem pełna podziwu dla dojrzałości i dyscypliny Sary. Dzieci w tym wieku rzadko kiedy robią coś, na co nie zawsze mają ochotę i co muszą doprowadzić do końca. A ona była w stanie posłusznie powtarzać wiele rzeczy, wiele razy. Może pewną trudność sprawiało mi to, że gdy kręciliśmy na strony, w przeważającej większości ujęć zaczynaliśmy od Sary, wykorzystując czas jej najlepszej koncentracji, mimo, że niektóre sceny dla mnie były trudniejsze emocjonalnie. Ale umówiłyśmy się co do wzajemnej pomocy i Sara jak prawdziwy zawodowiec wywiązywała się z umowy. Poza tym miała ogromne partie tekstu do zapamiętania. Bardzo w tym pomogła Bożena Stryjkówna, która pracowała z Sarą przed zdjęciami. W dużej mierze dzięki niej dziewczynka była świetnie przygotowana do tego, co się zdarzy na planie. A poza wszystkim Sara jest śliczna i ma duży wdzięk, i te jej oczy, właściwie nie musiała grać, mogła tylko być.

A jak się układała współpraca z aktorem niemieckim?

Urszula Grabowska:
Dobrze.

I on i Pani mówią po francusku, nie znając tego języka.

Urszula Grabowska:
To następny ciężki element tej roli. Ale to Joachim miał gorzej, miał wielkie partie monologu. Ja z kolei uczyłam się prawie całych jego kwestii na pamięć, tylko w tłumaczeniu polskim. Oczywiście znałam francuskie słowa-klucze, więc w czasie jego monologu odtwarzałam w głowie tekst po polsku. Niestety nie da się udać biegłości językowej. Ale niektóre osoby były przekonane, że język francuski nie jest mi obcy. Na pewno była wyzwaniem gra z obcokrajowcem, z którym dodatkowo musiałam komunikować się w języku obcym nam obojgu. Nawet podwójnym. Ale to uczy, że w kontakcie między ludźmi, język nie jest decydujący. Więc wiarygodność tego, co się odbywa poza słowami została zachowana. Był między nami przepływ emocji.

Do kogo jest skierowany ten film?

Urszula Grabowska:
Uważam, że jest to film absolutnie dla każdego. Chciałabym, żeby to była lektura obowiązkowa. Jest to film z głębokim etycznym przesłaniem. Zmusza do zastanowienia i gwarantuje głębsze przeżycie. To jest jedynie sprawa świadomości widza i decyzji, co chce zobaczyć przez te niespełna dwie godziny. Raczej na pewno nie jest to film adresowany do ludzi, którzy oczekują łatwej rozrywki.

Co nowego w „Joannie” może odnaleźć osoba, która widziała „Dzieci Ireny Sendlerowej”, „Pianistę”, czy jakiekolwiek filmy, które dotykają tej tematyki?

Urszula Grabowska:
„Dzieci Ireny Sendlerowej nie widziałam, natomiast znam jej historię, bo czytałam „Matkę dzieci Holocaustu”. Trudno mi porównywać filmy. „Joanna” jest na pewno bardzo pojemna, niejednoznaczna. W przedmowie do „I była miłość w getcie” Marka Edelmana, prof. Bocheński napisał, że zagłada jest zapisana w historię Holocaustu i przynależna Żydom, ale śmierć i strata są wpisane w losy człowieka, że Holocaust był dziełem Niemców, ale zbrodnia jest dziełem ludzi, podobnie miłość jest dobrem ludzi, wszystkich, bez wyjątku. Więc to nie jest dla mnie film o drugiej wojnie światowej. Dzieje się w tamtym okresie, bo łatwiej jest opowiadać o zasadniczych wartościach etycznych na takim tle. Natomiast jego przesłanie jest uniwersalne. Inne jest w tym filmie na pewno to, że nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Kropka nad „i” w życiorysie Joanny nie jest postawiona przez okupanta. Ten film nie pokazuje problemów w sposób, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie ma w nim sztampy i prostych rozwiązań, są ludzkie.

„Joanna” w kinach od 26 listopada.

Redakcja poleca

REKLAMA