Upiorna noc, cz. 1

Z ostatniej chwili. Pogromcy duchów wznowili działalność. O to ich numer: 555-2368. Zapisaliście go? Świetnie. Przyda się 31 października, gdy ulice spowije mgła, opanują je demony i inne przerażające stwory, nad miastem będą krążyć czarownice, spod ziemi wylęgną zombie, a psychopatyczni mordercy zaczną zbierać krwawe żniwo. Nie wychodźcie z domu, zaryglujcie drzwi i przygotujcie się na Halloween – najstraszliwszą noc w roku!
/ 01.11.2010 10:28

Z ostatniej chwili. Pogromcy duchów wznowili działalność. O to ich numer: 555-2368. Zapisaliście go? Świetnie. Przyda się 31 października, gdy ulice spowije mgła, opanują je demony i inne przerażające stwory, nad miastem będą krążyć czarownice, spod ziemi wylęgną zombie, a psychopatyczni mordercy zaczną zbierać krwawe żniwo. Nie wychodźcie z domu, zaryglujcie drzwi i przygotujcie się na Halloween – najstraszliwszą noc w roku!

Ubóstwiam to święto! Co prawda nie chodzę po domach, nie zbieram słodyczy i nie tańczę do białego rana na balach maskowych, ale za to mam pretekst, by usiąć z miską popcornu i w towarzystwie przyjaciół zrobić przegląd najstraszniejszych filmów w historii kina. Najlepsze kino grozy powstawało moim zdaniem w latach 70-tych i 80-tych, gdy twórcy filmowi eksperymentowali z tym gatunkiem, wzbogacali go o znane im wówczas efekty specjalne, a przy tym nigdy nie pozwolili, aby przesłoniły one cały film. Dotychczas powstała cała seria rankingów na najlepsze i najgorsze horrory, więc nie chcę tworzyć nowego. Pragnę jedynie wspomnieć o paru filmach, które moim zdaniem należą już do klasyki tego gatunku.

Boimy się tego, czego nie znamy, a najbardziej przerażają nas filmy wyjątkowo działające na naszą podświadomość. Dlatego czy jesteś wierzący, czy nie, na pewno przechodzą Cię dreszcze, gdy z ekranu spogląda na Ciebie szatan. Zdecydowanym liderem wśród filmów o belzebubie i jego niecnych czynach jest "Egzorcysta" (1973) Williama Friedkina. Realistyczne i niezapomniane sceny opętania dwunastoletniej dziewczynki Regan MacNeil sprawiają, że pomimo upływu trzydziestu siedmiu lat od daty premiery – ludzie nadal nie mogą zasnąć, budzą się co kilkanaście minut, sparaliżowani lękiem i niepokojem modlą się, żeby już nigdy więcej nie być świadkiem tych dantejskich scen.

Napięcie do granic możliwości zapewnia także "Omen" (1976) Richarda Donnera. Tym razem nie mamy do czynienia z biednym dzieckiem opętanym przez diabła, lecz z biblijnym Antychrystem. Niesamowite, że Harvey Stephens – odtwarzający rolę Damiena – pomimo swojego młodego wieku, tak dobrze rozumiał graną przez siebie postać, że tak doskonale potrafił oddać jej charakter, spojrzeniem paraliżując nawet najtwardsze i najodważniejsze serca. Siłą i niezaprzeczalnym atutem tego filmu są zdjęcia Gillberta Taylora, które rewelacyjnie tworzą przytłaczający, właściwy dla horroru klimat. Intrygującą atmosferę grozy podsyca dodatkowo nagrodzona Oscarem muzyka Jerry’ego Goldsmitha. Przejmujący utwór Ave Satani! tym samym trafił na moją prywatną, czarną listę. Dlaczego? Po prostu boję się go słuchać. Wyobraźnia dodaje od siebie drugie tyle, co te mroczne i ciężkie dźwięki – sprawia, że staję się roztrzęsiona do granic możliwości.

O tym, że zło w najczystszej postaci może czaić się niezwykle blisko, przekonuje także nasz rodak Roman Polański w obrazie "Dziecko Rosemary"  (1968). Nastrój niepokoju tworzony jest bardzo mozolnie, cegiełka po cegiełce i polega na konfrontacji zwykłej rzeczywistości z czającym się gdzieś bliżej nieokreślonym niebezpieczeństwem. Rosemary czuje, że coś jest nie tak. Ma przerażające wizje. Zauważa zmianę w zachowaniu swojego męża. Robi się coraz bardziej podejrzliwa w stosunku do swoich sąsiadów. Z pogodnej, ślicznej blondynki przeradza się w bladą, przemęczoną i znerwicowaną kobietę, która nie wie, gdzie szukać pomocy. Czy są to tylko wymysły popadającej w paranoję matki, czy może naprawdę doczekamy się narodzin szatana? Dreszczyk ten towarzyszy nam przez cały film. A obraz zapada w pamięć, chociażby dzięki słynnej już kołysance Krzysztofa Komedy, którą nuci Rosemary – w tej roli fenomenalna Mia Farrow.

Mówiąc o opętaniu i siłach nieczystych nie należy zapominać także o filmach "Horror Amityville" (1979) Stuarta Rosenberga, czy "Lśnieniu" (1980) w reżyserii Stanleya Kubricka. Pierwsza historia wydarzyła się rzekomo naprawdę i została opisana przez Jay Anson, druga jest natomiast wymysłem genialnego pisarza powieści grozy – Stephena Kinga. Oczywiście nie ma co ich porównywać pod względem gry aktorskiej, reżyserii i klimatu (nikt nigdy nie stworzy tak przesyconej złem, iście diabelskiej postaci jak Jack Nicholson!). Tym, co je łączy, to podobna zasada budowania napięcia grozy poprzez ukazanie kontrastu jednych z głównych bohaterów sprzed i po przemianie oraz to, że opętana zostaje głowa rodziny – George Lutz w "Horrorze Amityville" oraz Jack Torrance w "Lśnieniu". Wszystkie emocje dozowane są z umiarem, małymi porcjami, aż w końcu osiągają punkt kulminacyjny. W "Lśnieniu" wyobraźnię pobudzają dodatkowo migawki-symbole, jak Danny jeżdżący na rowerku po hotelowych korytarzach, fale wylewającej się krwi, czy słynny motyw dwóch sióstr bliźniaczek. Nic dodać, nic ująć.

Wieczór dopiero się jednak zaczął i jeżeli czujecie się już znudzeni balansowaniem na granicy świata żywych i zmarłych oraz potrzebujecie większych wrażeń, zapraszam do drugiej, bardziej krwawej części artykułu, w której zmierzycie się między innymi z legendarnym Michaelem Myersem.

Redakcja poleca

REKLAMA