"The social network" - We-Dwoje.pl recenzuje

Narodziła się gwiazda. Ten, prawdziwie doskonały film, to wielki aktorski popis Jessego Eisenberga. To jego gra, pod kierownictwem jednego z najlepszych reżyserów ostatnich lat, czyni ten film wydarzeniem. Takim, którego nie wolno przegapić.
/ 26.10.2010 10:55

Narodziła się gwiazda. Ten, prawdziwie doskonały film, to wielki aktorski popis Jessego Eisenberga. To jego gra, pod kierownictwem jednego z najlepszych reżyserów ostatnich lat, czyni ten film wydarzeniem. Takim, którego nie wolno przegapić.

Zwłaszcza, że sama historia warta jest poznania. Mark Zuckerberg, genialny programista, nie skończył nawet 30 lat, kiedy oficjalnie został ogłoszony miliarderem. To właśnie on wymyślił Facebooka, który przecież bez reszty pochłonął cały świat. Nawet jeśli ktoś nie jest aktywnym użytkownikiem, pewnie dokładnie wie czym jest portal. Mało komu nazwa w ogóle się nie kojarzy. Początki Facebooka, jego „droga” do świata samo w sobie jest niezmiernie fascynującą historią, która – jeśli dobrze zrobiona – może z powodzeniem aspirować do miana najlepszego filmu roku.
Marka poznajemy w momencie, kiedy – dość słusznie zresztą – rzuca go dziewczyna. Rozczarowany porażką w relacjach męsko – damskich, Mark wraca do akademika i – przy pomocy alkoholu – tworzy stronę internetową, gdzie studenci uczelni mogą porównywać do siebie i oceniać kolejne studentki. Ponieważ do zdobycia zdjęć, Mark musi użyć swoich umiejętności hakerskich, strona wkrótce zostaje zamknięta, pozostawiając jednak chłopaka z pomysłem na stworzenie czegoś nowego. Rodzi się pomysł strony, gdzie ludzie mogliby wkładać niemalże całe swoje życie, gdzie mogliby odnajdywać znajomych, gdzie każdy miałby swoją listę przyjaciół. Rodzi się Facebook. Ale jak to z wielkimi pomysłami bywa, nie ma sukcesu bez ofiar. Nawet wśród najbliższych przyjaciół.

Fincher robi filmy uważne, stawiając aktorów na pierwszym miejscu swoich opowieści. Ma dobrą rękę do obsady, która z reguły okazuje się być jego sukcesem, a tym samym sukcesem filmu. I tutaj wcale nie jest inaczej. Nie ma w tym filmie aktora, który nie byłby w swojej roli bardzo dobry. Nawet Justin Timberlake, znany raczej z twórczości muzycznej, jest tutaj aż zdumiewająco przyzwoity.

Jest jednak w całej obsadzie jeden aktor, który zdecydowanie góruje nad resztą. Jesse Eisenberg. Być może rolę Zuckerberga aktor zawdzięcza fizycznemu podobieństwu do założyciela Facebooka. Znany głównie z mało wyrafinowanych ról w jeszcze mniej wyrafinowanych filmach, Eisenberg udowadnia tu, że w jego dotychczasowej karierze nie dano mu jeszcze możliwości do pokazania swojego potencjału. Zrobił to David Fincher. I bardzo dobrze zrobił. Eisenber błyszczy wielkim talentem. Zagarnia dla siebie każdą scenę, całym sobą udowadniając, że jest jednym z najlepszych aktorów swojego pokolenia. To jego najlepsza rola. Oby ta rola otworzyła mu drzwi to jeszcze większych możliwości.

I wreszcie wyśmienity reżyser. Fincher to reżyser doskonały, robiący filmy niczym mozolne układanki. Nie spieszy się, uważnie opowiada swoją historię, wiedząc doskonale, że nie znudzi swoich widzów. Ma do dyspozycji wszystko, czego potrzeba aby zrobić film bardzo dobry. Trzeba być doskonałym w swoim fachu, żeby poradzić sobie z zaburzoną chronologią wydarzeń, tak aby nie zgubić swojego widza w tym co się dzieje. Fincher prowadzi swoich aktorów i nas ręką fachowca, mistrza w swoim fachu. Ten film to wydarzenie. Oj, będą nagrody.

Fot. FilmWeb

Redakcja poleca

REKLAMA