Mała miss

To niezły film, ale żadne tam mistrzostwo. Jeśli powołuje się do życia tak brawurową galerię dziwaków, trzeba wiedzieć, co z nimi zrobić!
/ 15.01.2007 10:08
Widać po tym filmie, że debiutanci Dayton i Faris potrafią opowiadać historie, lubią amerykańskie kino niezależne a la „Bezdroża”, choć nie gardzą też popularnymi komediami z przechyłem w stronę sitcomu. Zrealizowana z wigorem, chwilami błyskotliwa „Mała miss” to jednak film niewykorzystanej szansy: jeśli powołuje się do życia tak brawurową galerię dziwaków, trzeba wiedzieć, co z nimi zrobić!

W rodzinie Hooverów swojego bzika mają wszyscy – ojciec bankrut, który fanatyzmem w pozytywnym myśleniu dorównuje sprzedawcom Amwaya, wuj Frank, niedoszły samobójca i najlepszy w Stanach znawca Prousta, oraz dziadek – wielbiciel porno i heroiny. Najbardziej normalne są dzieci – nie tylko szykująca się na wybory miss ośmioletnia Olivia, ale i kapitalny Dwayne. Nastolatek permanentnie milczy i wielbi Nietzschego, ale jego bunt przeciwko rodzinnemu szaleństwu zdaje się jak najbardziej słuszny.
Rozpędzona z początku fabuła stopniowo – jak rozlatujący się bus, którym Hooverowie jadą na wybory dziecięcej miss – zaczyna, niestety, psuć się i zgrzytać: za dużo tu farsowej przesady, a wnioski zbyt miałkie. Czy warto raz jeszcze rozbrajać American dream i rodzinną nienormalność, by wykładać łopatologiczne tezy, że dobrze być razem i z uśmiechem znosić porażki? Wolę patrzeć na finał inaczej: przemiana jest tu pozorna, bo samotność i poczucie obcości – jak proustowska melancholia Franka – tak łatwo wyleczyć się nie dają.

Paweł T. Felis/ Przekrój

„Mała miss”, reż. Jonathan Dayton, Valerie Faris, USA 2006, CinePix