13 momentów, które wstrząsnęły kinem

ostatnie tango w paryżu fot. ONS.pl
W parze i grupowo. W kuchni i w pokoju. Przed koncertem i po nim. W samochodzie, na samochodzie i pod nim. Z użyciem masła lub z podduszaniem.
/ 26.04.2019 09:23
ostatnie tango w paryżu fot. ONS.pl

Oto 13 filmów, które miały pecha do cenzury obyczajowej, ale szczęście do wzbudzania emocji. Może dlatego, że momenty były. Czasem nawet same momenty...

„Ekstaza”, reż. Gustav Machaty (1933)
Erotyczna, zmysłowa „Ekstaza” to pierwszy w dziejach film, w którym mogliśmy zobaczyć kobietę przeżywającą orgazm na ekranie. Kamera najeżdża na twarz młodziutkiej Hedy Kiesler (znanej później jako Hedy Lamarr) dokładnie w momencie, gdy malują się na niej paroksyzmy rozkoszy. „Ekstaza” opowiadająca o sfrustrowanej seksualnie kobiecie (ma męża impotenta) obfitowała jeszcze w wiele innych wywołujących poruszenie scen: z Kiesler pływającą nago w jeziorze czy nago biegającą po lesie, nie mówiąc o ujęciach przedstawiających kopulujące konie.
Film miał masę kłopotów z cenzorami (pierwsza kopia, która trafiła do USA, została spalona), ale także z mężem Kiesler, austriackim milionerem daremnie starającym się o to, by nie dopuścić do rozpowszechniania „Ekstazy”.

„Ostatnie tango w Paryżu”, reż. Bernardo Bertolucci (1972)
Żadnych imion, czysta fizyczność – słowem: seks od pierwszego wejrzenia. W licznych wywiadach po premierze „Ostatniego tanga w Paryżu” Bernardo Bertolucci przyznawał, że taki typ niezobowiązującej relacji, jaka zawiązuje się między jego bohaterami Paulem (Marlon Brando) i Jeanie (Marie Schneider), był odzwierciedleniem jego własnych fantazji. Według pierwotnych planów film miał trwać aż cztery godziny. Chwała Bogu, że się z nich wycofano. Groziłoby to chyba stosem, bo już za wersję ponaddwugodzinną reżyser i aktorzy zostali oskarżeni przez sąd w Bolonii o rozpowszechnianie pornografii. Bertolucci stracił nawet na pewien czas prawo do głosowania. Trudno się dziwić, bo brutalność scen między młodziutką Schneider (22 lata) i dużo starszym Brando (48 lat) może bulwersować. Tym bardziej gdy znamy niektóre kulisy ich powstawania (najsłynniejszej sceny z użyciem masła nie było w scenariuszu, Bertolucci i Brando wymyślili jej zaimprowizowanie bez konsultacji ze Schneider – jej łzy i szok nie są więc odegrane...) i rezultaty: Schneider leczyła się potem jakiś czas w szpitalu psychiatrycznym. „Ostatnie tango w Paryżu” naznaczono zniesławionym statusem X (pornografia i duża przemoc). Na rehabilitację i przyznanie statusu R (tylko dla dorosłych) film czekał aż 10 lat.

„Barbarella”, reż. Roger Vadim (1968)
– Umrzesz z rozkoszy – obiecuje blondwłosej Barbarelli naukowiec Durand Durand (od którego notabene wziął nazwę zespół Duran Duran). I nie są to przechwałki erotomana gawędziarza, ale poważna groźba śmierci. Bo seksownej blondynce będą aplikowane orgazmy, póki nie wyzionie ducha. W tym celu szalony doktor umieszcza Barbarellę w kosmicznej maszynie, która z daleka przypomina meduzę lub muszlę ze słynnego obrazu Botticellego. Na ekranie widzimy wyłącznie twarz młodziutkiej Jane Fondy, której mimika pobudza (wyobraźnię) nie słabiej niż nagość w niejednej „Emmanuelle”. Na międzygwiezdną agentkę nie ma jednak mocnych – maszyna rozkoszy przegrzewa się. Sfrustrowany Durand Durand wrzeszczy: „Wyczerpałaś ją, nie mogła dotrzymać ci kroku! Co z ciebie za dziewczyna, nie masz wstydu?”.
Dodajmy, że w trakcie powstawania filmu reżyser i jego aktorka (ochrzczona przez krytyka z „New Yorkera” cudowną heroiną pornograficznej komedii) byli małżeństwem, a na świecie trwała rewolucja seksualna. Freudowska interpretacja sceny narzuca się sama. Film Vadima, który powstał na podstawie francuskiego komiksu, okazał się frekwencyjną porażką, ale po kilku latach zyskał status kultowego, również z powodu słynnej sceny striptizu w stanie nieważkości oraz kiczowatych dekoracji. Do tego stopnia, że całkiem niedawno nie mniej legendarny producent „Barbarelli” Dino de Laurentiis postanowił zrobić remake filmu. Nie zdradził, jaką aktorkę widzi w roli blond kociaka.

„Głębokie gardło”, reż. Gerard Damiano (1972)
Mająca problemy z osiągnięciem orgazmu Linda Lovelace (Linda Boreman) udaje się do niejakiego doktora Younga po radę. Specjalista po kilku minutach odkrywa źródło problemu zdesperowanej kobiety – jej łechtaczka umiejscowiona jest głęboko w gardle (sic!). Jako receptę na tę dolegliwość zalecony zostaje seks oralny z mężczyznami, a pan doktor, jak na prawdziwego specjalistę przystało, postanawia sprawdzić trafność swojej diagnozy osobiście.
Ten trwający zaledwie 61 minut film – jako jeden z pierwszych długometrażowych filmów porno w kinach – stał się kulturowym szokiem. Kiedy „Głębokie gardło” awansowało do roli głównego aktora w pojedynku między konserwatystami a liberałami, pójście na projekcję było aktem politycznym. Kino odwiedziły takie gwiazdy jak Truman Capote i Jack Nicholson. Kosztujący 22 tysiące dolarów film zarobił ponad 200 milionów. Większość z tych pieniędzy trafiła do kieszeni włoskiej mafii, która wyłożyła fundusze na produkcję.

„Emmanuelle”, reż. Just Jaeckin (1974)
Już jedna z początkowych scen w filmie jest symboliczna dla seksualnego wyzwolenia tytułowej bohaterki. Emmanuelle (mająca wtedy 22 lata Sylvia Kristel) leci samolotem z Paryża do Bangkoku. Nudny lot Francuzka postanawia urozmaicić zabawą z samą sobą. Szybko na ratunek przybywa jeden z pasażerów – nie zwracając uwagi na innych, para zupełnie nieznajomych zaczyna się kochać. W dalszej części bohaterka, żona dyplomaty, między innymi sypia z kobietami oraz zostaje zgwałcona.
Producent tego filmu chciał zarobić na sukcesie „Głębokiego gardła”i przy okazji stworzyć francuską odpowiedź na amerykańską wersję ekranowego seksu. Z pomocą niespodziewanie przyszedł prezydent Valery Giscard d’Estaing, znosząc cenzuralne obostrzenia swojego poprzednika Georges’a Pompidou. Film „Emmanuelle” okazał się największym sukcesem francuskiej kinematografii tamtych lat. Przez 18 miesięcy nie znikał z repertuarów kin i doczekał się wielu kontynuacji, łącznie z „Emmanuelle w kosmosie”. Film bił także rekordy popularności na kasetach VHS. Wielokrotnie przegrywaną kopię w czasach PRL widział na przykład Marcin Daniec, ale dziś wspomina, że film nie zrobił na nim wrażenia.

„Imperium zmysłów”, reż. Nagisa Oshima (1976)
W wielu krajach zakazane do dziś (Irlandia) „Imperium zmysłów” zszokowało widzów w latach 70. Oshima nakręcił film o destrukcyjnej sile pożądania, zawierający niemal wyłącznie sceny seksu (niepozowanego). Nikt wcześniej tak jednoznacznie i mocno nie pokazał związku popędu śmierci z popędem seksualnym.
Najgłośniejszą sceną jest finałowa, gdy Sada dusi swojego kochanka – za jego zgodą – by sprawić mu najwyższą rozkosz, a następnie obcina mu genitalia i z nimi odchodzi. Uznano by go pewnie za człowieka o chorej wyobraźni, gdyby nie to, że ta historia zdarzyła się naprawdę w Tokio w 1936 roku. Prawdziwa Sada została gwiazdą prasy, ikoną pożądania, ale też niewinności. Za zabicie kochanka skazano ją na sześć lat.
Japońska cenzura nie pozwoliłaby na stworzenie czegoś takiego, więc Oshima nakręcony materiał wysłał do Francji. Dopiero tu go wywołano i zmontowano. Premiera w Berlinie skończyła się konfiskatą taśmy i dopiero po 18 miesiącach sąd zgodził się na pokazywanie filmu, i to bez cenzury. Do obiegu wideo „Imperium...” trafiło kilkanaście lat po premierze.

„Kaligula”, reż. Tinto Brass (1979)
Wraz z dziewiątą minutą filmu rozpoczyna się orgia u cesarza Kaliguli (Malcolm McDowell). Łatwiej chyba napisać, co się tam nie działo, ponieważ nie zabrakło niczego – począwszy od seksu oralnego, przez homoseksualizm, a na kazirodztwie kończąc. Pamiętną sceną podczas rzymskich ekscesów okazuje się trójkąt miłosny między Kaligulą, jego siostrą Julią Druzyllą (Teresa Ann Savoy) oraz jego czwartą żoną Cezonią (Helen Mirren). Nominowana w tym roku do Oscara Mirren przed igraszkami tańczy w prześwitującym stroju. Dla niej to nic nowego – prywatnie jest aktywną nudystką.
Film wywołał kontrowersje jeszcze przed premierą, i to nie ze względu na seks. Pierwotny scenariusz Gore’a Vidala został przepisany na nowo przez Brassa i McDowella, co nie spodobało się znowu Bobowi Guccione, producentowi, a zarazem wydawcy magazynu „Penthouse”. Poza wiedzą reżysera i aktorów dokręcił on kilka pornograficznych scen z zupełnie inną obsadą. Doprowadziło to do sporów o prawa autorskie i kilkunastu wersji filmu – od 85-minutowego wariantu soft po 156-minutowego „Kaligulę” przypominającego porno.

„9 i pół tygodnia”, reż. Adrian Lyne (1986)
– Ona była w stanie zjeść wszystko, na przykład pieprz jadła jak cukierki. Mam na myśli pieprz, galaretki i szampana jednocześnie – wspomina Mickey Rourke pracę z Kim Basinger. Jeden z najbardziej erotycznych i skandalizujących filmów wszech czasów słynie właśnie ze sceny, która rozgrywa się nie w sypialni, lecz w kuchni. Eterycznie piękna Basinger ma zamknięte oczy, a Rourke karmi ją czym popadnie. Menu przypomina trochę bulimiczny napad głodu: kandyzowane wiśnie, truskawki, szampan, makaron, syrop na kaszel, ostra papryka, mleko. Być może dzięki takiej diecie aktorzy byli w stanie w deszczowej, równie pamiętnej scenie wykonać skręty, skłony i wygięcia godne joginów.

„Nagi instynkt”, reż. Paul Verhoeven (1992)
– Nie mam nic do ukrycia – deklaruje, wchodząc do pokoju przesłuchań, Catherine Tramell (Sharon Stone). I kilka minut później przekonamy się, że mówiła prawdę. Powieściopisarka Trammel podejrzana jest o zabicie szpikulcem do lodu swojego kochanka. Jednak zamiast grzecznie zeznawać, prowokuje śledczych, zwłaszcza granego przez Michaela Douglasa Nicka Currana („Zdradzałeś kiedyś żonę, Nick”?). W słynnej scenie przesłuchania femme fatale, która uwielbia wciągać mężczyzn w ryzykowną grę, ubrana jest w króciutką białą sukienkę i biały płaszcz, który po chwili zsuwa. Choć to zabronione, zapala papierosa, sugerując, że lubi rzeczy zakazane. Ale pot wstępuje na czoła policjantów (i widzów) dopiero w momencie, gdy Sharon Stone zakłada nogę na nogę, nie pozostawiając wątpliwości, że pod sukienką nie ma nic a nic.
Jak głosi legenda, pochodzący z Holandii Verhoeven został reżyserem „Nagiego instynktu” po złożonej w towarzystwie producentów deklaracji, że oto zrobi „pierwszy hollywoodzki film pokazujący członek w erekcji”. Pokazał jednak kawałek nagiego kobiecego ciała i to – jak twierdziła wielokrotnie Stone – całkowicie bez jej zgody. Reżyser przekonał ją, że powinna zdjąć majtki z przyczyn... technicznych (biel majtek zbyt mocno odbijałaby światło), obiecując, że nic nie będzie widać. Kiedy się okazało, że skłamał, Stone miała go spoliczkować i zażądać usunięcia sceny. Oczywiście bez rezultatu. Pod wpływem nacisków Verhoeven zmuszony był do kilkukrotnego przemontowania filmu, do kin trafiła więc jego „złagodzona” wersja.

„Salo, czyli 120 dni Sodomy”, reż. Pier Paolo Pasolini (1975)
Ostatni film Pasoliniego to luźna adaptacja powieści markiza de Sade „120 dni Sodomy”, której akcję przeniesiono w czasy II wojny. Niemal każda scena „Salo...” budziła kontrowersje. I nic dziwnego – w końcu była tu mowa o grupie maniaków, która porywa młode dziewczęta i chłopców i zmusza ich do udziału w najbardziej perwersyjnych, często obrzydliwych seksualnych ekscesach. Gwałty, morderstwa, zjadanie własnych genitaliów czy kału to tylko niewielka część tego, co działo się na ekranie.
Nawet jawnie antyfaszystowska wymowa (Pasolini pokazał amoralność faszystowskiej władzy, jej dewiacyjny charakter i związki z przemocą) nie pomogła radykalnemu filmowi, który w wielu krajach nigdy nie wszedł na ekrany.


„Crash: niebezpieczne pożądanie, reż. David Cronenberg (1996)
Seks na tylnym siedzeniu, na przednim siedzeniu, pomiędzy siedzeniami i na masce. Najbardziej szokujące w filmie Cronenberga (opartym na prozie Jamesa Ballarda) było jednak to, że ową przestrzeń bohaterowie znajdowali w powypadkowym wraku. Uprawiali seks, zanim zdążyli otrząsnąć się po wypadku samochodowym, który zdarzył się przed momentem. A w ostateczności – po obejrzeniu wideo z legendarnymi kolizjami bądź wysłuchaniu o nich opowieści. Filmowym pomysłodawcą tej dziwacznej gry wstępnej był Vaughan – dawniej naukowiec, obecnie ktoś na miarę przywódcy sekty samochodowych fetyszystów, do której trafił główny bohater James (James Spader). Rada Westminster, uznawszy film za wybitnie pornograficzny, zakazała jego emisji i sprzedaży na terenie centralnego Londynu.

„Intymność”, reż. Patrice Chéreau (2001)
– Sceny erotyczne w filmie zaczynają się tam, gdzie w innych filmach się kończą – tłumaczył się z dosadnych ujęć reżyser „Intymności”. Dwoje obcych sobie londyńczyków spotyka się co środa, by uprawiać seks na zimnej podłodze pokoju z odrapanymi ścianami. Nie rozmawiają ze sobą, czasem nawet nie zdejmują wszystkich ubrań. Francuski reżyser pokazał w sposób szczery i chłodny akt seksualny: widzimy bladość i nie zawsze atrakcyjną nagość aktorów, operator nie szuka korzystnego kąta ani światła. A początkowo gorące pytanie: „Zrobili to naprawdę czy nie?”, studzą odważne, ale niespecjalnie seksowne sceny. W filmie tytułowej intymności właściwie nie ma. Jest natomiast emocjonalna alienacja, której nie niweluje fizyczna bliskość.

„9 Songs”, reż. Michael Winterbottom (2004)
Zasadniczo mamy tu tylko dwa miejsca akcji: londyński klub Brixton Academy (świetne fragmenty koncertów między innymi Franza Ferdinanda i Boba Hardy’ego)... i łóżko, ewentualnie stół kuchenny czy wannę, które odgrywają jedną rolę – scenerii zbliżeń bohaterów filmu Matta (Kieran O’Brien) i Lisy (Margo Stilley). W tych ostatnich nie ma nic z pornografii, ale i nic z lukrowanych obrazków rodem z komedii romantycznych. Winterbottom nakręcił dziewięć scen miłosnych, mniej lub bardziej odważnych (w jednej Matt przewiązuje Lisie oczy czarną chustką, a ręce krępuje u wezgłowia łóżka). „9 Songs” przełamał lody: jest pierwszym filmem ze scenami seksu, który we Francji i Irlandii uniknął zniesławionego symbolu X.

Przekrój