W „007...” wszystko jest karykaturą. Estonia, politycy, terroryści, wojskowi, a zwłaszcza dwójka tytułowych agentów. To przaśna wersja bohaterów „Z Archiwum X” pozbawionych seksapilu i błyskotliwej inteligencji, za to wykonujących jeszcze bardziej absurdalne zadania niż Scully i Mulder: zamiast z UFO zmierzyć się muszą na przykład z wirusem uzależniającym świat od... hamburgerów.
Widać wyraźnie, że młodzi animatorzy wychowali się nie na braciach Quay, ale na komiksach, Monty Pytonie i „South Park” (choć nie epatują wulgarnością jak węgierska „Dzielnica”). Używają prostej kreski, fabułę traktują po macoszemu (pierwotnie był to telewizyjny serial), za to koncentrują się na kolejnych gagach i skeczach, których ilość nie zawsze przechodzi w jakość.
W małych dawkach animacja ta może być więc zabawną ciekawostką, w całości – nuży i zaczyna zjadać własny ogon. Chociaż – jak stwierdził jeden z festiwalowych dyrektorów – „odbiór filmu zależy w dużym stopniu od tego, ile kto wcześniej wypił”.
Igor Kościelniak/ Przekrój
„007 przygód Franka i Wendy”, reż. Kaspar Jancis, Ülo Pikkov, Priit Tender, Estonia 2005, Vivarto, premiera 5 maja