Polacy wybierają, politycy sondują

Niespełna cztery tygodnie przed wyborami, sondaże są już stałym repertuarem każdego medium. Stacje telewizyjne i radiowe, gazety i portale internetowe codziennie cytują, kto - wedle badania opinii publicznej - stoi na czele swoistego pościgu do Belwederu, kto wejdzie do drugiej tury, a kto nie ma na nią najmniejszych szans.
/ 27.05.2010 07:48

Niespełna cztery tygodnie przed wyborami, sondaże są już stałym repertuarem każdego medium. Stacje telewizyjne i radiowe, gazety i portale internetowe codziennie cytują, kto - wedle badania opinii publicznej - stoi na czele swoistego pościgu do Belwederu, kto wejdzie do drugiej tury, a kto nie ma na nią najmniejszych szans.

Jak na razie nie ma niespodzianek, wyniki w zasadzie różnią się nie więcej niż stanowi granica błędu statystycznego. Wyjątkiem są sondaże organizowane przez same partie polityczne - tutaj poparcie dla ich kandydata wzrasta kilkunastokrotnie w stosunku do innych wyników. Jak na razie w "naciąganiu" prowadzi SLD. Opublikowany przez nich sondaż dał Grzegorzowi Napieralskiemu aż 27 procent, podczas gdy inne, przeprowadzające badania opinii publicznej instytucje nie dają mu więcej niż 6.


Jak to przy polskich wyborach prezydenckich bywa, nie zabrakło nam jednak rozległego kolorytu kandydatów. Mimo przyspieszonej smoleńską katastrofą kampanii, 100 tysięcy podpisów udało się zebrać aż 10 z nich. Oprócz obecnych na co dzień w mediach polityków, mamy też nazwiska, które wywołują raczej uśmiech niż autentyczne zainteresowanie polityczne. Mamy Andrzeja Leppera, uparcie ubiegającego się o prezydencki urząd nie wiadomo, który już raz. Mamy Janusza Korwina – Mikke, otwarcie opowiadającego się do powrotu Polski do … monarchii… Wśród kandydatów znaleźli się też ci, których nazwiska - przynajmniej dla tych najmłodszych wyborców - mogą pozostać całkowitą enigmą, niemalże jak za czasów Stana Tymińskiego, który pojawił się przecież znikąd i do dzisiaj wspominany jest jako cudowne zjawisko socjologiczne.

A wszystko i tak sprowadza się do rywalizacji pomiędzy Bronisławem Komorowskim a Jarosławem Kaczyńskim. Mimo usilnych twierdzeń innych partii, to tylko ci dwaj politycy mają szansę na wejście do drugiej tury. Jeśli w ogóle będzie druga tura. Obaj panowie mają za sobą potężną machinę partyjną, mają ogromne zasoby finansowe, duże sztaby wyborcze i znane osobistości, które wpisują się na listę komitetów honorowych. Obaj dominują media swoimi wystąpieniami, wiecami, i w miarę - przynajmniej jak na razie cywilizowanymi wypowiedziami. Nie ma na razie oskarżeń o współpracę z służbami poprzedniego ustroju, nie ma zarzutów o dziadka z Wermachtu, nie ma insynuacji i podejrzeń. Nie ma nagonki polityczno – religijnej. Nikt nie dotyka drażliwych tematów, takich jak chociażby in vitro. Obaj głoszą mniej lub bardziej radykalne poglądy, obaj starają się jak najbardziej odróżnić od drugiego. Być charakterystycznym, zauważonym. Jak zawsze obiecują dużo, chociaż tym razem brak jest obietnic cudów. Jest więcej ciszy niż krzyku. Jest jakoś poważnie. To lepsza kampania niż poprzednie, bardziej dorosła, sensowna. Kto wie, może wydarzenia 10 kwietnia zmieniły jednak naszą politykę na tyle, że jednak wydobyły z polityków powagę godną ich urzędu. Może tak będzie dalej. Przynajmniej na chwilę. Trzymam kciuki. Chociaż jak na razie mam małą nadzieję na stałą zmianę.

Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA