ISMENE, kobieta upadła

"Ismene" - monodram Marianne Pousseur w reżyserii Enrico Bagnoliego jest spektaklem wzbudzającym skrajne emocje: od zachwytu przez zdezorientowanie aż po zupełne znużenie. Wrocławscy miłośnicy teatru mogli go obejrzeć w ramach 31. Przeglądu Piosenki Aktorskiej.
/ 29.03.2010 04:25
"Ismene" - monodram Marianne Pousseur w reżyserii Enrico Bagnoliego jest spektaklem wzbudzającym skrajne emocje: od zachwytu przez zdezorientowanie aż po zupełne znużenie. Wrocławscy miłośnicy teatru mogli go obejrzeć w ramach 31. Przeglądu Piosenki Aktorskiej.

ISMENE, kobieta upadła

Główna bohaterka jest postacią bardzo tragiczną, niespokojną, a jednocześnie odważną, niemal radykalną. W sposobie bycia, wyrażania emocji, mówieniu o swoim życiu i wyboistej przeszłości. Ciężko doświadczona przez życie opowiada głosem przepełnionym rozdzierającą nostalgią, mieszając spokojną narrację ze śpiewnym podkreśleniem niektórych momentów.

Jej twarz jest niczym odlew z gipsu, ona sama znajduje się poza czasem, jakby była pogodzona ze starością. Naga i nieskalana przerośniętą formą wizerunków czy masek, ukrywa się pod kostiumem złożonym jedynie z biżuterii, fryzury i farby. Ma bardzo rozwinięte poczucie kobiecości: wspomina moment, gdy w grupie znajomych dziewczęta z chłopcami zamienili się ubraniami - stali się"obcy sami sobie", a jednak prawdziwi. Było to niezręczne, ale ekscytujące. Dziwi ją również, że jej siostra wstydziła się być kobietą. Znaczące jest opowiadanie, że po samobójczej śmierci siostry, Ismene robi jej makijaż. I jakże znamienne dla spektaklu okazuje się zdanie: "dopiero, kiedy nie żyła, stała się kobietą". Bo "Ismene" to także opowieść o przemijaniu i o tym, dlaczego niektóre życia są zbyt krótkie. Między innymi ponieważ niektórzy nie potrafią zbyt szybko odnaleźć własnej tożsamości.

ISMENE, kobieta upadła

Śpiew Marianne Pousseur jest organiczny. Obraca się wokół tematyki śmierci i jej ważności, śpiewa o tym, jak postrzegani są zmarli. Sama Ismene wygląda jak omen, duch, widmo, odsłania wszystkie emocje. Stojąc nad taflą wody lamentuje: to z przejmującą tragedią, to rozczulającą nostalgią. Dla niej jedyną cnotą jest miłość. Gdy maluje się czerwoną farbą, wygląda jak Szamanka Żuławskiego, ma szaleństwo w oczach i wzbudza poczucie zagrożenia, żeby nie powiedzieć: niebezpieczeństwa. W spektaklu dominuje naturalizm, a Ismene fascynuje cielesność: mowa ciała, zwłoki zmarłych. Wychowana w rodzinie naznaczonej tragediami (śmierć siostry, oślepiony ojciec), nie może pozbyć się demonów przeszłości. Jej ekspresja głosowa jest tak silna, że gdy przestaje śpiewać okazuje się, że cisza w jej świecie jest niezwykle przejrzysta. Ismene opowiadając o sobie kreuje swój wizerunek broniąc się jednocześnie przed odkryciem jej prawdziwego oblicza w tej przeszywającej ciszy.

Spektakl jest świetny wizualnie. Tafla wody, ogień, gra z cieniem i projekcją filmową, a także wykorzystanie substancji i praw chemicznych sprawiają, że w pewnym scenach nie można oderwać wzroku od scenografii. Spektakl ociera się o mistycyzm i jest pełen symboli.

Mimo efektowności wizualnej i złożonej historii, spektakl mnie nie poruszył. Śpiew na granicy z agonalnymi jękami przytłacza. Ismene, w swojej schozifrenicznej tęsknocie za przeszłością jest oderwana od rzeczywistości, nie jest już kobietą, zacznyna być medium. I zastanawia się: "czy nie rodzimy się po to by ostatecznie uznać fakt, że umrzemy?", zostawiając widza w atmosferze beznadziei i przygnębienia.

Marta Kaprzyk

fotografie: materiały prasowe PPA

Redakcja poleca

REKLAMA