Tylko jasne oczy

Jeśli nawet Bright Eyes, czyli Conor Oberst, nie jest nowym Dylanem, to i tak warto go posłuchać.
/ 16.03.2006 16:57
Gdyby wziąć pod uwagę znaczenie pseudonimu, pod którym nagrywa (Bright Eyes), fani Conora Obersta mogliby zaśpiewać: Tylko jasne oczy, widzę jasne oczy, ciągle jasne oczy... Jeśli jeszcze przypomnieć sobie słabość Obersta (chłopak pochodzi z Nebraski) do country, to w powietrzu już czujemy zapach gnojówki.
Lecz spokojnie, to nie takie country, od którego wąsy same rosną. Poprzedni album Bright Eyes, nagrany dla mikroskopijnej wytwórni Saddle Creek, przyniósł sprzedaż w całej Ameryce rzędu 250 tysięcy egzemplarzy, co dla niezależnego wydawnictwa jest rekordem świata. A prasa muzyczna przekrzykiwała się: „Nowy Dylan!”, „Nie, nowy Gram Parsons!” – i w końcu stanęło na chóralnym: „Król niezależnego rocka!”. Bo Oberst wydał im się najciekawszym songwriterem (autorem-wokalistą) młodego pokolenia w Ameryce.
Kolejne ruchy Obersta były – wydawało się – łatwe do przewidzenia. Zagrał trasę koncertową u boku R.E.M. i Bruce’a Springsteena, wyprowadził się do Nowego Jorku, wylądował na paru okładkach. Tyle że – co już wszystkich wprawiło w zdumienie – nie zdecydował się podpisać kontraktu z żadną wielką wytwórnią płytową. Pozostał przy Saddle Creek (pomagał tę firmę zakładać jako... 13-latek), która musiała urosnąć tylko po to, by w tym roku wypuścić na rynek kolejne płyty Bright Eyes – aż dwie naraz!
„I’m Wide Awake, It’s Morning” to płyta akustyczna, pobrzękuje tu country i tradycyjne songwriterskie granie niczym ze złotej ery Dylana. Przepiękna ballada „Lua” wypromowała ten album tak skutecznie, że świetnym „Landlocked Blues” (duet z Emmylou Harris!) i kapitalnym finałowym „Road To Joy” (trawestacja słynnego fragmentu „Ody do radości” z IX symfonii Beethovena) zachwycały się za chwilę już setki tysięcy osób na całym świecie.
Album numer dwa, przyjęty nieco chłodniej, „Digital Ash In A Digital Urn” to z kolei piosenki wzbogacone o elektroniczne brzmienia i silniej zrytmizowane, ale wciąż noszące piętno talentu Obersta. I to ta płyta pokazuje wyraziściej, co zrobił artysta. Otóż wybudował pomost między tradycją amerykańską, tą spod znaku Dylana czy Casha, a europejskim światem piosenki rockowej lat 80. i późniejszych. Tu mocniej słychać podobieństwo pełnego desperacji głosu Obersta do Roberta Smitha z The Cure. Tyle że znajdziemy tu przynajmniej kilka nagrań lepszych od wszystkiego, co The Cure zrobili po roku 1990! A słyszalne są też skojarzenia z Flaming Lips, Dntel, Grandaddy – innymi Amerykanami, którzy wzbogacają piosenkę o cyfrowe udziwnienia.
Jeśli więc odrzuci was „Digital Ash...”, to znak, że połączenie starej sztuki pisania piosenek i nowych rytmów do was nie trafia. Lecz jeśli to „I’m Wide Awake...” wzbudzi w was niechęć, to znaczy, żeście bez serca albo macie alergię na brzmienia country. To drugie jest do przejścia za pomocą silnej woli. To pierwsze uleczyć można na przykład dobrą piosenką, więc warto powtórzyć słuchanie.
„Nie wiem, dlaczego wszystkie recenzje moich płyt zaczynają się od tego, ile mam lat” – zastanawiał się kiedyś Oberst. Tu więc zostawiam tę informację na zakończenie. Ten cholernie zdolny twórca ma 24 lata. Dokładnie tyle, ile miał Dylan, gdy wkraczał w najlepszy okres swej twórczości. Skojarzenia to jednak przekleństwo.

Bartek Chaciński/ Przekrój

Bright Eyes „I’m Wide Awake, It’s Morning”, Saddle Creek „Digital Ash In A Digital Urn”, Saddle Creek