Soul bez pościeli

Historia muzyki do słuchania, starannie zebrana i opracowana przez dziennikarzy muzycznych.
/ 07.02.2007 11:12
 
"Soul bez pościeli", pierwsza składanka z serii "Przekrój muzyki" przygotowanej wspólnie przez tygodnik "Przekrój" i Kompanię Muzyczną Pomaton i EMI, pokazująca poszczególne gatunki, prądy i epizody w historii muzyki. Historia do słuchania. Każda płyta, starannie zebrana i opracowana przez dziennikarzy muzycznych, specjalistów z danych dziedzin, ma być zarazem zamkniętą całością dla dobrze zorientowanych fanów gatunku i dobrym startem do poszukiwań dla osób, które dopiero zaczął fascynować.
Soul... to muzyka duszy. Zresztą "soul" to po angielsku "dusza". A muzyka bez duszy, nawet najbardziej melodyjna, jest pusta. Zostaje tylko matematyka. Soul jest zatem muzyką emocji. To definicja najkrótsza, choć nie jedyna.
Soul bywa hymnem na cześć Stwórcy - przynajmniej z uwagi na jego korzenie w muzyce gospel nie wypada zapominać o religijnym kontekście. Podobnie jak nie należy zapomnieć o tym, że to duchowość czarnej mniejszości w Ameryce zaowocowała powstaniem tego gatunku.
Zaraz po tym podniosłym, religijnym - pojawia się skojarzenie numer dwa: soul jest jak kochanie się z piękną kobietą (lub przystojnym mężczyzną). Seksualne skojarzenia towarzyszą soulmanom przynajmniej od czasów Jamesa Browna. Przy tworzeniu tego zbioru utworów chcieliśmy uniknąć ciągłych skojarzeń soulu z balladami. Soul bywa pulsujący, taneczny, niekoniecznie pościelowy.
Niektórzy mawiają, że soul jest jak domowy placek albo pieczeń domowa - nikt nie jest w stanie odtworzyć ich smaku przy taśmowej produkcji. Dlatego pokazujemy go tutaj w oryginalnej formie. W starych, historycznych wykonaniach. Z dzisiejszego punktu widzenia czasem niedoskonałych technicznie, ale niemożliwych do odtworzenia w tej samej formie po raz drugi.
Soul jest jak pieniądze w banku (to znów powiedział ktoś inny) - jeśli nic nie włożysz, nic nie wyjmiesz!
Wreszcie banał, choć trafny: soul jest jak promień słońca. Dzień bez słońca może wcale nie być dniem straconym. Ale na pewno będzie to smutny dzień. Historia muzyki też nie runęłaby, gdyby ten gatunek nigdy się nie pojawił. Ale z całą pewnością byłaby smutniejsza.

A oto czego można posłuchać na tej pierwszej z cyklu płycie:

1. The Isley Brothers: It's Your Thing
Tak długo na muzycznej scenie nie działają nawet The Rolling Stones. Rodzinna grupa braci Isley istnieje już pół wieku i, co najważniejsze, wciąż nagrywa płyty! Hitu na miarę "It's Your Thing" z 1969 roku nigdy więcej jednak nie udało im się wylansować. Sukces singla pociągnął za sobą również problemy. Sławna w promowaniu czarnej muzyki wytwórnia Motown, z którą zespół z Ohio związany był w drugiej połowie lat 60.,
pozwała braci do sądu pod zarzutem bezprawnego zerwania warunków kontraktu. Sprawa ciągnęła się długie 18 lat. Szczęśliwie dla The Isley Brothers, zasądzony werdykt przemawiał na ich korzyść.
Oryginalnie na albumie "It's Our Thing" (T Neck" 1969)

2. Marlena Shaw: Woman Of The Ghetto
Miała zaledwie 10 lat, gdy po raz pierwszy stanęła na scenie. Piętnaście lat później wydała swój debiutancki album, który przetarł jej drogę do występów w szeregach zespołu legendarnego Counta Basiego. Wkrótce potem jako pierwsza kobieta podpisała kontrakt ze słynną jazzową wytwórnią Blue Note. Oto jedno z jej najbardziej pamiętnych nagrań - godne afroamerykańskiej emancypantki "Woman Of The Ghetto". Młodsi fani współczesnych klubowych rytmów całkiem słusznie skojarzą je z tanecznym
hitem "Remember Me" sygnowanym w drugiej połowie lat 90. przez projekt Blue Boy.
Oryginalnie na albumie "Spice Of Life" (Cadet" 1969)

3. Donny Hathaway: The Ghetto
Zlekceważony przez listy przebojów i stacje radiowe, debiutancki singiel Donny'ego Hathawaya z miejsca podbił czarną amerykańską ulicę. Znany szczególnie z długoletniej współpracy z Robertą Flack muzyk z St. Louis był jednym z pierwszych soulmanów, którzy postanowili natchnąć swoją twórczość silnym społecznym przesłaniem. Choć w pamięci publiczności "The Ghetto" zapisało się dzięki interpretacji George'a Bensona, to właśnie oryginalna wersja Hathawaya uchodzi za nieśmiertelny soulowy klasyk początku lat 70. Nabierającą coraz większego rozpędu karierę artysty przerwała jego samobójcza śmierć w styczniu 1979 roku. Wokalista w tajemniczych okolicznościach wyskoczył z okna swojego mieszkania na piętnastym piętrze nowojorskiego wieżowca.
Oryginalnie na albumie "Everything Is Everything" (Atlantic" 1970)

4. Aretha Franklin: Rock Steady
Choć największą popularność przyniosły jej piosenki z repertuaru Otisa Reddinga, Eltona Johna, Burta Bacharacha czy Steviego Wondera, tej niekwestionowanej Królowej Soulu nie sposób odmówić ręki do pisania hitów. Oto jeden z nich. Był 1971 rok, gdy największa gwiazda sceny rhythm'n'blues i gospel wprowadziła na szczyty list przebojów singiel "Rock Steady" - ogniście funkową perłę, dzięki której zawirowały
taneczne parkiety w Ameryce. I to na długo przed wybuchem ery disco. Ta bowiem miała nadejść dopiero za kilka lat.
Oryginalnie na albumie "Young" Gifted And Black" (Atlantic" 1971)

5. Shuggie Otis: Strawberry Letter 23
Spotkaniem Beatlesów z soulem i folkiem obwołano ten skarb czarnej muzyki" który niemal 30 lat czekał na swoich odkrywców. Shuggie Otis" syn legendy rhythm'n'bluesa Johnny'ego Otisa, pierwsze płyty zaczął nagrywać już jako nastolatek. Jako utalentowany gitarzysta występował z Frankiem Zappą, T-Bone Walkerem i Bobem Dylanem. Mało brakowało, a znalazłby się w składzie The Rolling Stones, po tym jak grupę opuścił Mick Taylor! Choć Shuggie ceniony był przez kolegów z branży, na geniuszu kalifornijskiego muzyka nigdy nie poznała się szersza publiczność. Aż do dzisiaj, gdy jego twórczość postanowiło ocalić od zapomnienia porozumienie brytyjskich didżejów, amerykańskich hiphopowców i Davida Byrne'a, który w 2001 roku wznowił nakładem swojej wytwórni Luaka Bop jego najlepszy album "Inspiration Information".
Oryginalnie na albumie "Freedom Flight" (Epic" 1971)

6. The O'Jays: Backstabbers
Soul rodem z Filadelfii od niepamiętnych czasów przyprawiał fanów czarnych brzmień o szybsze bicie serce. Kto wie, czy wzdychalibyśmy dzisiaj nad produkcjami Jill Scott, The Roots czy King Britta, gdyby nie The O'Jays - bezdyskusyjni pionierzy i klasycy filadelfijskiego brzmienia. Na "Backstabbers" słychać wszystko to" co stało się jego
znakiem rozpoznawczym: delikatne, acz rozbudowane aranżacje przyprawione nutą funku, nierzadko okraszone partiami instrumentów smyczkowych. Nie dajmy się jednak zwieść nastrojowemu charakterowi tej kompozycji. Pod przykrywką miłosnego songu kryje się policzek wymierzony białemu amerykańskiemu establishmentowi. Dodatkowo, o popularności "Backstabbers" niech świadczy fakt, że na elementach przeboju "The O'Jays" swój hit "Wish I Didn't Miss You" oparła niedawno Angie Stone.
Oryginalnie na albumie "Backstabbers" (Epic" 1972)

7. Kool & The Gang: Summer Madness
Bez ich nagrań nie obędzie się dziś żadna szanująca się prywatka w duchu funk i disco. Choć pierwsze kroki Kool & The Gang stawiali jako jazzowy kolektyw w latach 60., do historii przeszli właśnie jako twórcy najgorętszego tanecznego dynamitu w rytmie funky z lat 70. Ich przeboje "Funky Stuff", "Celebration" czy "Ladies Night" znają wszyscy. My przypominamy mniej popularne nagranie z bogatego dorobku formacji z New Jersey. "Summer Madness" to genialna w swojej prostocie instrumentalna kompozycja, do dziś chętnie wykorzystywana na wszelkiej maści "leniwych" kompilacjach spod znaku easy listening i samplowana przez artystów hiphopowych.
Oryginalnie na albumie "Light Of Worlds" (De Lite/Polygram" 1974)

8. Minnie Riperton: Lovin' You
Na ten największy przebój w dorobku Minnie Riperton porywało się już wielu. Choć od jego wydania minęło już ponad 30 lat, nikomu nie udało się nawet zbliżyć do geniuszu oryginału wyprodukowanego przez samego Steviego Wondera. Riperton z kolei nigdy nie powtórzyła już sukcesu, jaki odniosła ta optymistyczna, bajeczna, miłosna piosenka. Obdarzona rzadką, pięciooktawową skalą głosu wokalistka z Chicago w 1976 roku
zachorowała na raka piersi. Zmarła trzy lata później, niedługo przed zaledwie 32. urodzinami. Oryginalnie na albumie "Perfect Angel" (Capitol, 1974)

9. Roberta Flack: Feel Like Makin' Love
Ten soulowy standard wykonywali już m.in. Isaac Hayes, Shirley Bassey, George Benson, Gladys Knight, Marlena Shaw i Bob James. Pierwszą, która zamieniła kompozycję Gene'a McDanielsa w złoto była jednak Roberta Flack. Zaledwie rok od wydania jej największego przeboju "Killing Me Softly", za sprawą "Feel Like Makin' Love" ta córka kościelnego organisty ponownie podbijała rynek, zdobywając m.in. trzy nominacje do nagrody Grammy. Nic dziwnego zresztą, bo to jedna z najpiękniejszych miłosnych piosenek w dziejach soulu. Ostatnio przypomniał ją D'Angelo na albumie "Voodoo".
Oryginalnie na albumie "Feel Like Makin' Love" (Atlantic, 1975)

10. Diana Ross: Love Hangover
Niemal wbrew swojej woli niegdysiejsza członkini grupy The Supremes podpisała się pod jednym z największych hitów disco drugiej połowy lat 70. Gwiazda Motown gardziła estetyką disco, wyżej stawiając tradycyjne soulowe formy. Nosa miał za to producent Hal Davis, który dla stworzenia odpowiedniego klimatu kazał zamontować w studiu stroboskop i światła rodem z nocnego klubu. Finalny efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania - numer jeden na amerykańskiej liście przebojów pop i rzesza naśladowców
zafascynowanych taneczną transformacją wokalistki. Dodatkowo, mało które nagranie z tamtej epoki doczekało się tylu współczesnych klubowych interpretacji.
Oryginalnie na albumie "Diana Ross" (Motown, 1976)

11. Roy Ayers: Everybody Loves The Sunshine
Bezdyskusyjnie jeden z najczęściej samplowanych tematów w dziejach muzyki rozrywkowej. Pogodną, nomen omen, miniaturę wybitnego jazzowo-soulowego wibrafonisty szczególnie mocno ukochali sobie hiphopowcy. Nie bez znaczenia jest również jej wpływ na brytyjską scenę acidjazzową z początku lat 90. To właśnie z młodymi twórcami 65-letni obecnie muzyk nagrywa dziś najchętniej, by wymienić tylko jego współpracę z The Roots, Guru czy Masters At Work. Nową wersję "Everybody Loves The Sunshine" nagraną w duecie z Erykah Badu znajdziemy na jego ubiegłorocznym albumie "Mahogany Vibe".
Oryginalnie na albumie "Everybody Loves The Sunshine" (Polydor, 1976)

12. Marvin Gaye: Got To Give It Up (Part 1)
1 kwietnia 1984 roku świat czarnej muzyki stracił jednego ze swoich najwybitniejszych twórców - dzień przed 45. urodzinami Marvin Gaye zginął, zastrzelony przez własnego ojca. Jedni zapamiętają gwiazdę wytwórni Motown jako uzależnionego od narkotyków i kobiet geniusza, do końca życia rozdartego w walce z własnymi demonami i statusem popowego idola swoich czasów. Inni - jako autora najbardziej seksownych songów w historii, które niepodzielnie przodują w rankingach muzycznej erotyki. Oto Marvin taneczny, funkowy, jakby żywcem wyjęty z parkietu Studia 54. "Got To Give It Up" to jeden z największych przebojów disco z 1977 roku, a zarazem ostatni numer jeden artysty na amerykańskich listach przebojów.
Oryginalnie na albumie "Live At The London Palladium" (Motown, 1977)

13. Cheryl Lynn: Got To Be Real
Drzwi do kariery otworzył jej Chuck Barris - legenda amerykańskiej telewizji, której kontrowersyjny życiorys przypomniał niedawno George Clooney filmem "Niebezpieczny umysł". Po występie w "The Gong Show", jego programie dla młodych talentów, na wokalistkę z Los Angeles zwróciły się oczy największych rekinów fonografii. Sukcesem okazał się już ten pierwszy singiel młodej Cheryl. "Got To Be Real" nie dość, że
jak burza przeszło przez pulsujące w rytmie disco klubowe parkiety Ameryki, to jeszcze sprzedało się w ponad milionowym nakładzie.
Oryginalnie na albumie "Cheryl Lynn" (Columbia, 1978)

14. Gwen McCrae: Funky Sensation
Gwen nigdy nie była wielką gwiazdą. Piosenki, które od końca lat 60. nagrywała - bądź solo, bądź w duecie z mężem Georgem McCrae, cieszyły się co najwyżej uznaniem lokalnej publiczności na ich rodzinnej Florydzie. Na czym jednak nie poznała się w tamtym okresie Ameryka, po latach doceniła Wielka Brytania. Talent czarnoskórej wokalistki odkryli na nowo dla współczesnych słuchaczy brytyjscy poszukiwacze zaginionych skarbów z soulowo-funkowych archiwów. Oto jeden z nich - porywające
"Funky Sensation", w rytm którego od ponad dwudziestu lat nogi same rwą się do tańca.
Oryginalnie na albumie "Gwen McCrae" (Atlantic, 1981)

15. Chaka Khan with Rufus: Ain't Nobody
Ostatni hit Chaki Khan nagrany z formacją Rufus, dzięki której dała się poznać jako jeden z największych głosów sceny soul i funk lat 70. i 80. "Ain't Nobody" to również zwiastun właściwej soulowi lat 80. fascynacji syntetycznym, elektronicznie generowanym brzmieniem. Kompozytorem nagrania jest David "Hawk" Wolinski, klawiszowiec Rufusa, zapewne Polak z pochodzenia. Niewinne zabawy jednym z pierwszych automatów perkusyjnych posłużyły mu za trzon kompozycji, która tak bardzo spodobała się ówczesnemu producentowi grupy, Quincy Jonesowi, że za wszelką cenę starał się ją zdobyć na potrzeby albumu "Thriller" Michaela Jacksona. Sama Chaka Khan niedługo po sukcesie przebojowego singla opuściła szeregi macierzystego zespołu, kontynuując z powodzeniem solową karierę.
Oryginalnie na albumie "Stompin' At The Savoy" (Warner, 1983)

16. D'Angelo: Brown Sugar
Był 1995 rok, gdy soulowa młodzież przypomniała sobie o korzeniach gatunku. Dla nowej fali spadkobierców Gaye'a, Wondera, Ayersa czy Mayfielda ukuto nawet termin "neo-soul". Pierwszym, który wspomnieniem klasyków postanowił rzucić rękawicę fascynatom nowoczesności, był 21-letni zaledwie Michael Archer vel D'Angelo. Ryzyko się opłaciło - "Brown Sugar" zachwyciło zarówno soulowych purystów, jak i młodych fanów hip hopu. Nie było niespodzianką, że śladami przystojniaka z Virginii niebawem podążyli inni artyści - Erykah Badu, Lauryn Hill, Maxwelle Oryginalnie na albumie "Brown Sugar" (EMI, 1995)

17. Dwele: Find A Way
To był debiut, jaki w światku męskiego soulu zdarza się tylko raz na kilka lat. 26-letni dziś wokalista z Detroit błyskawicznie zachwycił tych, którzy na polu czarnych rytmów stawiają na grację, elegancję i bezkolizyjne porozumienie między klasyką a nowoczesnością. Z jednej strony wychowany na twórczości Steviego Wondera i Marvina Gaye'a, z drugiej - mocno zakorzeniony w rapowym podziemiu, swoje zmysłowe wokalne
gierki Dwele opiera na organicznie brzmiącym hiphopowym szkielecie. Po wydaniu albumu "Subject" słuch wprawdzie o nim zaginął, ale D'Angelo czy Maxwell i tak powinni mieć się na baczności - ten utalentowany Amerykanin z pewnością nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Oryginalnie na albumie "Subject" (Virgin, 2003)

Płyty szukajcie w najlepszych salonach prasowych na terenie kraju.


Bartek Chaciński/ Przekrój