Parada duchów

„Sanatorium” pełne grozy obiecuje czytelnikowi więcej, niż może dać.
/ 16.03.2006 16:57
Wreszcie – odetchnie z ulgą czytelnik po kilku stronach „Sanatorium” Małgorzaty Saramonowicz. – Wreszcie temat z prawdziwego zdarzenia! Jest rok 1947, w zapomnianym miasteczku rządzi demoniczny pełnomocnik władzy ludowej. Jego ludzie rozprawiają się z „leśnymi”, czyli z niedobitkami AK (powinien to być więc raczej 1944 rok). Przyjeżdża też ksiądz, aby otworzyć zabity deskami kościół.
Starcie między tymi dwiema postaciami obserwuje chłopiec, narrator tej historii. Wszystko to może nam przypomnieć tematy Andrzejewskiego czy opowiadań Iwaszkiewicza. Jednak im głębiej zanurzamy się w ten świat, im więcej nadprzyrodzonych zjawisk, tym bardziej się okazuje, że tutaj nastrój i aura są celem samym w sobie i dekoracją dla kryminalnej zagadki (zabójstwo pełnomocnika), w której maczają palce rzesze duchów. Nie ma żadnego konfliktu moralnego ani ciężaru czynów. Za to wchodzimy w świat ciemnej i potężnej wyobraźni dziecięcej.
Nazwisko Małgorzaty Saramonowicz w połowie lat 90. stało się głośne. Połączyło się bowiem z pierwszą w nowej Polsce agresywną kampanią promocyjną. Jej debiut, „Siostrę”, „Gazeta Wyborcza” ogłosiła wydarzeniem literackim, a potem krytyka nie zostawiła na nim suchej nitki, zarzucając tanią sensację i grafomanię. Kolejna powieść – „Lustra” – nie wzbudziła już takich emocji. Na rynku pojawiało się coraz więcej literatury popularnej, a jej promocja nie zwracała już takiej uwagi. Jednak Saramonowicz zamilkła na sześć lat. „Sanatorium” podobnie jak poprzednie powieści przypomina thriller psychologiczny i jest niewątpliwie najlepszą jej książką.
Ów chłopiec po latach w tytułowym sanatorium spotyka śledczego, który prowadził sprawę zabójstwa pełnomocnika. Każdy z nich ma swoją wersję wydarzeń. Świadek opowiada o tym, jak na jego oczach ożywały obrazy w kościele i jak Jezus podał mu naboje do pistoletu, i o ukrytych w sadach trupach pozbawionych powiek. Z każdą stroną tekstu zjawisk nadnaturalnych jest więcej i więcej, ożywające obrazy (świetny pomysł filmowy) stają się już nużące, narasta atmosfera tajemnicy, która jednak rozmywa się w pochodzie atrakcji. I w rezultacie nie wiemy, o czym właściwie opowiada Saramonowicz. Czy o tym, że siły nadprzyrodzone mieszają w świecie, czy o ukrytym szaleństwie głównego bohatera? – Saramonowicz potrafi głębokie treści podawać w popularnej formie – powiedział jej pierwszy wydawca. Wydaje się, że jest dokładnie na odwrót – jej powieść sugeruje ukryte głębie, podszewkę, której tu nie ma. Za to z walizki bohatera w ostatniej scenie wysypują się landrynki, krówki i toffi dla dzieci-duchów. I to jest bardzo ładne zakończenie.

Justyna Sobolewska/ Przekrój

Małgorzata Saramonowicz „Sanatorium”, W.A.B., Warszawa 2005