"Niezniszczalni" - We-Dwoje.pl recenzuje

Legendarny Rambo zebrał do kupy największych twardzieli amerykańskiego kina i stworzył bajkę. Ironiczną, zabawną, z dużą dawką testosteronu!
/ 23.08.2010 07:44

Legendarny Rambo zebrał do kupy największych twardzieli amerykańskiego kina i stworzył bajkę. Ironiczną, zabawną, z dużą dawką testosteronu!

Sly wskrzesił stare, poczciwe kino akcji lat 80-tych. Niewymagające, wręcz odmóżdżające, pełne efektownych eksplozji i krwawych jatek. W ślad za pewnym krytykiem zza Oceanu ośmielę się więc stwierdzić, że „Niezniszczalni” to taki „Seks w wielkim mieście”. Tylko, że dla mężczyzn. Ulokowana gdzieś na południowoamerykańskich wodach wyspa jawi się niczym plac zabaw dla prawdziwych, wytatuowanych twardzieli. Są tu zastępy bandziorów do wyrżnięcia, budynki do wysadzenia i dama do ocalenia. Wyrzucane granaty i noże oraz wystrzeliwane kule zawsze trafiają do celu. Likwidują wroga nim ten zdąży pomyśleć. Świat „Niezniszczalnych” to raj dla macho! Toteż nikogo nie powinno zdziwić, że kobiety nie walczą tu ramię w ramię z mężczyznami, co dzieje się dosyć nagminnie we współczesnych filmach akcji. W „Niezniszczalnych” kobiety mają jedynie ładnie wyglądać i wpadać w tarapaty. Wywiązują się z tego zadania na szóstkę z plusem. Postać Charismy Carpenter jest przecież tylko pretekstem do tego, żeby Jason Statham dał pokaz swoich umiejętności. Gdyby nie bohaterka Giselle Itié, Stallone nie powróciłby na wyspę, by zrównać z ziemią siedzibę dyktatora.

„Niezniszczalni” to film od początku do końca nastawiony na dobrą akcję, którą doprawiono wybornym humorem. To takie ratowanie świata z przymrużeniem oka. Stallone w wrestlingowym stylu rozkładający na łopatki Austina, pojedynek Jeta Li i Dolpha Lundgruna, czy strzelający z bazooki Terry Crews to tylko niektóre smaczki tego naprawdę porządnego kina akcji. Oczywiście trzeba czuć klimat tego typu filmów, żeby móc się nimi dowoli rozkoszować. Wszyscy, którzy z melancholią wspominali czasy dawnych herosów powinni poczuć się usatysfakcjonowani. Chociaż szczerze mówiąc liczyłam na więcej Rourke’a, więcej Schwarzeneggera no i więcej Willisa. Gdyby Rourke zamiast siedzieć i snuć monolog o wojennej traumie ruszył tyłek. Gdyby John McClane włączył się do akcji. Gdyby Terminator nie spieszył się tak do swojego wygodnego gubernatorskiego fotela. Może film ten byłby jeszcze lepszy. Z drugiej strony. To właśnie dzięki temu prawdziwą perełką jest scena, w której Sly staje oko w oko ze Schwarzeneggerem i Willisem. Krótka wymiana zdań. Wszystko mówiące spojrzenia. Duża porcja autoironii. Spotkanie na szczycie największych ikon kina akcji dobiegło końca. Widzowie zapamiętają je do końca życia. W końcu to pierwszy i zapewne ostatni raz, gdy widzimy tę świętą trójcę w komplecie i to na dużym ekranie.

Mężczyźni o mięśniach ze stali podchodzący do swej profesji z dużym poczuciem humoru nie wyginęli. Czekali tylko na odpowiedni moment, by powrócić. Choć lata swojej świetności już dawno mają za sobą, jeśli zajdzie taka potrzeba w dalszym ciągu potrafią dać niezłego łupnia najbardziej niebezpiecznym zbirom. Stallone, Rourke, Lundgren i Jet Li to prawdziwi weterani. Statham, Crews i Couture to bardzo pojętni uczniowie. Razem z pewnością byliby w stanie skopać tyłek samemu Chuckowi Norrisowi. Polecam!

Fot. Filmweb.pl