Piotr Kupicha - Pan orkiestra

Piotr Kupicha fot. STUDIO 69
Oszczędny Ślązak, który zarobił miliony. Ojciec dwóch synów, teraz marzy o córce. W domu Piotra Kupichy to żona gra pierwsze skrzypce. On rządzi, ale w Feelu. Właśnie wyszła ich druga płyta.
/ 22.06.2009 12:27
Piotr Kupicha fot. STUDIO 69
Znów się zaczęło! Spakowana walizka, dzień w jednym mieście, noc w innym hotelu. Koncert w Rybniku, występ w Długołęce. Powrót do domu na kilka dni. Nagranie w radiu, wywiad dla telewizji. Znów trasa koncertowa: Piekary Śląskie, potem Legnica. Przerwa, chwila dla dzieci. Może wyjazd do Krakowa z chłopcami do aquaparku? Przyszedł SMS: „Jutro macie występ w Gołuchowie”. Aquapark poczeka, rodzina zrozumie. Całus na pożegnanie, tata znów jedzie w trasę. Żona i dzieci już się przyzwyczaili. Wiedzą, że gorący okres to tylko kilka miesięcy. A te najbliższe tygodnie to dla Piotra Kupichy (30) prawdziwy sprawdzian. Dlaczego?

Pokaż, na co cię stać

Na początku czerwca w sklepach pojawił się nowy album „Feel 2”. Na płycie jest 10 piosenek, w tym jeden duet – Piotr Kupicha śpiewa z Sebastianem Riedlem, synem legendarnego wokalisty Dżemu. Nowy krążek promuje singiel „Pokaż mi niebo”, który na długo przed premierą płyty był już hitem. Czy to dobra wróżba? Oczekiwania są ogromne, bo sukces debiutanckiego albumu (sprzedał się w nakładzie 270 tysięcy egzemplarzy) wyostrzył muzykom apetyt. Kupicha wierzy, że nowy materiał też się spodoba.

– To jest płyta autorska. Wszystkie kompozycje i teksty napisałem sam. Miesiąc po miesiącu powstawały melodie. Najczęściej po koncertach siadałem w hotelu, brałem gitarę i tworzyłem. To zapis życia Feela przez ostatnie półtora roku – mówi Piotr w rozmowie z „Party”. I dodaje, że ci, którzy twierdzą, że druga płyta to kopia pierwszej, nie mają racji. – Trudno, żebym nagle grał jazzowe kawałki i śpiewał jak Violetta Villas. Zespół ma robić muzykę w jednym nurcie, bo właśnie dlatego ktoś chce go słuchać – denerwuje się. Ostatnio mówi się też, że Feel już się znudził. Dowodem na to mają być odwoływane koncerty zespołu. Ale prawdziwym powodem jest raczej ich wysoka cena – w czasach kryzysu muzycy schodzą ze stawek, a Feel nadal bierze za występ około 40 tysięcy złotych. Kupicha tylko uśmiecha się z przekąsem.

– To, że w tym roku nie będziemy grać po 25 koncertów miesięcznie, to nie wynik braku zainteresowania, tylko nasza nowa strategia. Stawiamy na jakość, a nie ilość. Chcę, żeby nasze koncerty były perfekcyjnie dopracowane. Wiem, że naszą siłą są występy na żywo, kontakt z publicznością – mówi nam Kupicha. Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego Feel zmienił taktykę. W zeszłym roku zespół zagrał prawie 250 koncertów, a to dwa razy więcej niż dotychczasowi rekordziści tacy jak Bajm czy Maryla Rodowicz. I choć zarobili miliony, Kupicha przyznaje, że to była prawdziwa jazda bez trzymanki.

– Byłem przygotowany na całe zamieszanie z Feelem, tylko jednej rzeczy nie przewidziałem: fizycznego zmęczenia – tłumaczy. Dlatego rozważył wszystkie za i przeciw, zastanowił się nad swoim zdrowiem i doszedł do wniosku, że musi o siebie bardziej zadbać. Jeśli nawet nie dla siebie, to na pewno dla rodziny.

Zobacz teledysk do najnowszego singla zespołu Feel "Pokaż mi niebo"



Jak anioła głos
Piotr Kupicha od zawsze marzył, żeby założyć taką rodzinę, w jakiej sam się wychował. – Moja mama całe życie pracowała w Cepelii, tata był mistrzem w Hucie Batory. Dorastałem w tradycyjnej, śląskiej rodzinie – opowiada muzyk. Razem z rodzicami i starszym o siedem lat bratem Rafałem mieszkał w domu jednorodzinnym. – Wtedy liczyła się piłka, zabawa na podwórku, szkoła. Dopiero kiedy miałem 15 lat, pojawiła się w moim życiu nowa pasja: muzyka – wspomina Kupicha. Godzinami siedział przed telewizorem i oglądał koncerty Metalliki na kasetach wideo. – Podpatrywałem ich, przewijałem i próbowałem na gitarze nowe akordy. Tak nauczyłem się wszystkich piosenek ze słuchu – opowiada. Ale wiedział, że muzyka to tylko pasja, mężczyzna musi mieć zawód. Dlatego wybrał technikum w Katowicach. – Na co dzień chodziłem pod krawatem. Byłem normalnym, czwórkowym uczniem. Po maturze poszedłem na studia wieczorowe na Politechnikę Śląską i dziś jestem inżynierem – opowiada.

Nie rezygnował z muzyki. Razem z kolegami założył swój pierwszy zespół. – Graliśmy heavy metal po śląskich klubach. Miałem długie pióra, kręciłem włosami, gitara „wisiała mi na jajach”, jak to się u nas mówi – śmieje się. Na jednym z koncertów zobaczyli go członkowie zespołu Sami. Szukali gitarzysty. Pogadali, polubili się. Piotr Kupicha zaczął grać z nimi. W 2001 roku wyśpiewali sobie Superjedynkę na festiwalu w Opolu. Letni hit podbił listy przebojów. Cała Polska śpiewała: „Słońce świeci nad nami, ogrzewa nasze nagie ciała promieniami”. Ale szczęście trwało krótko. Kariera zespołu skończyła się tak szybko, jak się zaczęła.

Pokaż mi niebo

Kto go pocieszał po porażce? Agata Fręś – niewysoka brunetka, miłośniczka literatury, późniejsza pani filolog języka polskiego. Poznali się w 1999 roku na imprezie w rockotece. – Przy barze razem ze znajomymi stała piękna dziewczyna. Była opalona i cały czas się śmiała. Miała na sobie punkowe spodnie, glany, całe wykolczykowane ucho i ciemne włosy. Od razu wpadła mi w oko. Pamiętam to jak dziś: leciała piosenka Ricky’ego Martina. Podszedłem do niej, zatańczyliśmy. Zagadałem, pozwoliła odprowadzić się do domu. Wtedy już przepadłem, zaczarowała mnie – opowiada Piotr Kupicha z rumieńcami na twarzy. Co go w niej najbardziej pociągało? Bez zastanowienia mówi: „Energia!”. – Kiedy była nastolatką, potrafiła wbiec do jadącego busa zespołu Kult i krzyknąć: „Kazik, jaki ty jesteś zajebisty!”. Nie bała się. Ona jest pełna życia, ekspresji, jest optymistką. Przy niej czułem się mądrzejszy i fajniejszy. Ona mi dodaje skrzydeł – opowiada muzyk, który na co dzień mówi do niej „Myszko”. A ona zawsze w niego wierzyła. Wiedziała, że będzie szczęśliwy tylko wtedy, kiedy będzie grał. Dlatego nie narzekała, kiedy wracał do domu, rzucał rzeczy i biegł na próbę.

– Mieszkaliśmy już wtedy razem w małym mieszkaniu. Studiowaliśmy, pracowałem dorywczo. Dorabiałem w drukarni, skręcałem meble – opowiada. Co najbardziej pamięta z tego okresu? – Wigilię 2004 roku. Siedzieliśmy z Agatą przy stole, mieliśmy malutką choinkę ubraną w kilka bombek. Poprosiłem, żeby podeszła do niej. Jedna bombka była w kształcie serca, a w środku był... pierścionek zaręczynowy. Jak ona się wtedy wzruszyła! Najpierw zaczęła płakać, a potem zadzwoniła do koleżanek – śmieje się Kupicha. Kilka dni później ustalili datę ślubu: czerwiec 2005. Tydzień potem Agata zrobiła test ciążowy. Dwie kreseczki nie pozostawiały złudzeń. Zmienili datę ślubu na kwiecień. Pobrali się na Śląsku, na weselu było 55 gości.


Mój dom
Paweł urodził się dwa lata przed debiutem Feela. – To był dla nas trudny czas. Można przeżyć za tysiąc złotych, ale jak się ma dziecko, to kasa ucieka momentalnie. Miałem wielkie dylematy. Kiedy Pawełek był mały, musiałem podjąć decyzję: zespół albo praca, bo już nie dało się połączyć jednego z drugim. Wtedy pomogła mi żona. Usiedliśmy z Agatą przy stole i wspólnie przedyskutowaliśmy wszystkie plany na przyszłość. Ona powiedziała wtedy: „Graj, zgadzam się” – opowiada Piotr Kupicha. Postawili wszystko na jedną kartę. I udało się! Takiego debiutu dawno już w Polsce nie było.

Jak sukces zmienił życie państwa Kupichów? – Na pewno rzadziej bywam w domu, no i oczywiście rodzina mi się powiększyła – mówi radośnie. Adaś urodził się w styczniu tego roku. – Agata zajęła się domem, dba o chłopaków. Kiedy jestem w domu, zajmuję się starszym synem, organizuję mu rower, basen, idziemy do parku. Dzieci to wielka radość, uwielbiam być ojcem. Kiedy mój starszy syn mówi do mnie: „Tata, gadasz głupoty!”, ręce mi opadają. To takie słodkie! – opowiada. Co go zaskoczyło, kiedy na świecie pojawili się synowie? – Dzieciaki od małego są bardzo mądre. Trzeba z nimi rozmawiać normalnie, nie można ich bajerować – śmieje się Piotr. Znajomi mówią, że Kupicha przez lata się nie zmienił.

– Nadal jest przesadnie oszczędny – śmieje się jego kolega. Ale to akurat można zapisać mu na plus. Choć mógłby opływać w luksusy, Kupicha zmienił jedynie 50-metrowe mieszkanie na sto metrów. Nie kupił porsche, jeździ hondą civic i nie nosi ubrań od najlepszych projektantów. – Normalnie wydaję pieniądze. Moja żona nie ma wyskoków, że podoba jej się bluzka za 700 złotych. Dla nas to jest abstrakcja. Pamiętam, co to znaczy nie mieć kasy, więc teraz nią nie szastam. W domu to Agata zarządza finansami. Ja mam ciągle swoją pierwszą kartę z kontem „student” – śmieje się.

A gdy jest już ciemno

Ale niech nikt nie myśli, że Piotr Kupicha teraz tylko gotuje zupki i zmienia pieluchy. – Kiedy jestem przez kilka dni w domu, już dostaję od kolegów z zespołu SMS-y: „Kiedy jedziemy w trasę?” – opowiada. Lubią rockandrollowe życie. To wyjątkowo męski świat. – Kiedy faceci spędzają ze sobą czas, wiadomo, że opowiadają sprośne dowcipy – śmieje się Piotr. Nieraz plotkowano, że Kupicha to kobieciarz. – Zwykły flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził. Lubię swoje fanki. To nie tajemnica, że na koncertach latają majtki i staniki. Ostatnio poleciał na mnie dobry – Triumpha. Po koncercie wziąłem go i zadzwoniłem do żony. Mówię do Agaty: „Myszko, mam fajny stanik, i to jeszcze... w twoim rozmiarze!”. I taki właśnie jest nasz związek. Ja nie muszę udawać, ona nie musi się bać.

Marta Tabiś / Party

Redakcja poleca

REKLAMA