Męskim okiem: Odpowiedzialność w związku

Trudno jest zdefiniować „związek”. Jest to, ogólnie rzecz ujmując, relacja dwojga ludzi, którzy decydują się w pewnym okresie życia iść dalej wspólną drogą. Kwestię tego, czy związek jest zalegalizowany w formie ślubu, czy stanowi życie na tak zwaną „kocią łapę”, odłóżmy na bok, jako że nie tym będę się w poniższym tekście zajmować. Związek to współzależność danych osób od siebie, a tym samym spora doza odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale również za osobę, z którą jest. I odpowiedzialność ta odzwierciedla się na wielu płaszczyznach.
/ 28.11.2009 08:19


Trudno jest zdefiniować „związek”. Jest to, ogólnie rzecz ujmując, relacja dwojga ludzi, którzy decydują się w pewnym okresie życia iść dalej wspólną drogą. Kwestię tego, czy związek jest zalegalizowany w formie ślubu, czy stanowi życie na tak zwaną „kocią łapę”, odłóżmy na bok, jako że nie tym będę się w poniższym tekście zajmować.Związek to współzależność danych osób od siebie, a tym samym spora doza odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale również za osobę, z którą jest. I odpowiedzialność ta odzwierciedla się na wielu płaszczyznach. Przejrzyjmy kilka z nich:

Mieszkanie
Związek na płaszczyźnie poważnej oznacza w pewnym momencie wspólne zamieszkanie. Nagle przestają wystarczać spotkania „na godzinkę” w trakcie tygodnia i ewentualne wspólne weekendy. Zapada decyzja o zamieszkaniu pod jednym dachem, może być to niewielka kawalerka, mieszkaniu dwu- lub trzypokojowe, a nawet pięterko lub cały domek jednorodzinny. Generalnie, nagle okazuje się, że przestrzeń zajmowana przez jedną osobę nie ogranicza się do biurka, łóżka, jednej szafki i kawałka dywanu, które w mieszkaniu rodziców sprzątało się w godzinkę raz na trzy tygodnie. Człowiek nagle odkrywa, że wysprzątać trzeba o wiele większą powierzchnię. W kuchni rośnie sterta brudnych naczyń, które „ktoś” musi pozmywać, na podłodze, kuchence i ścianach pojawiają się plamy po przygotowywanych posiłkach - „ktoś” musi je zmyć, w łazience też „ktoś” powinien umyć wannę (wyciągnąwszy z niej wpierw zalegające w odpływie kłaki, tak swoje jak i partnera), przeczyścić lustro i przede wszystkim wyszorować muszlę klozetową, która przed tą czynnością zdecydowanie nie przywodzi na myśl świeżości fiołków.

Pytanie, kto zostanie owym „ktosiem”? Czy dwoje ludzi dogada się między sobą ustalając, które jest odpowiedzialne za konkretne obszary mieszkania, czy też będą stosować typową „spychologię” na zasadzie „teraz ty”, „a właśnie, że ty” do momentu, aż mieszkanie przypominać zacznie stajnię Augiasza i któreś z nich, z miną cierpiętnika zabierze się za porządki, nie mogąc znieść narastającego bałaganu?

Męskim okiem: Odpowiedzialność w związku

Filozofia typu „jeśli odpowiednio długo będę zwlekać ze sprzątaniem to on/ona się w końcu za to weźmie” nie jest wybitnie dojrzałą postawą. Co ciekawe – często jednak spotykaną w związkach. Tymczasem, jak w większości przypadków, najważniejsza jest tu rozmowa. I rzeczowe ustalenie, kto co sprząta. Może wszak okazać się, że facet chętnie weźmie na siebie zmywanie naczyń, byleby tylko nie musieć czyścić kibelka, co z kolei kobieta przejmie z racji tego, że trwa to znacznie krócej niż częstokroć znienawidzone zmywanie. Takie samo podejście można mieć przy podziale czyszczenia mebli z kurzu i odkurzania dywanów, czy mycia okien i podłóg. Istotne jest, by nie „zwalać” wszystkiego na jedną osobę, samemu mając głęboko gdzieś prace porządkowe, ze wzruszeniem ramion stwierdzając „samo się w końcu zrobi” - a w domyśle mając „on/ona wkurzy się i sprzątnie”. Przy takim bowiem nastawieniu druga strona w pewnym momencie może dojść do wniosku, że dosyć ma roli „sprzątaczki”, wiecznie biegającej po domu ze ściereczką, odkurzaczem i detergentami w momencie, gdy druga osoba nie tylko nie docenia tego, ale wręcz lekceważy owe wysiłki, na przykład już w dziesięć minut po zakończeniu godzinnego zmywania wstawiając do zlewu kolejne brudne gary... O wybuch, a w efekcie kryzys w związku wówczas nietrudno.

Finanse
Z powodu pieniędzy niejeden, zdawałoby się trwały, związek rozpadł się z wielkim hukiem. Stąd – istotne jest sensowne i konkretne określenie spraw dotyczących finansów praktycznie od początku wspólnego życia. Oczywiście nie ma jednej uniwersalnej metody, zwłaszcza, gdy pensje obojga partnerów różnią się między sobą dość znacznie. Niemniej jednak warto się zastanowić nad najbardziej chyba sensownym stworzeniem „wspólnej kasy”, do której lądują obydwie pensje, z tej finansowane są wszelkie opłaty i potrzeby życiowe, a z ogólnodostępnych finansów dodatkowo każdy ma jakąś określoną kwotę dla siebie. Wiadomo bowiem, że gdy ktoś miesiąc w miesiąc oddawać będzie musiał cała wypłatę nie mogąc wydać ni złotówki na własne potrzeby, zainteresowania czy drobne przyjemności, wówczas prowadzi to do kolejnej frustracji i myśli typu „haruję i haruję, a i tak wszystko muszę oddać”. Stąd po raz kolejny niedaleko już do kłótni dzień w dzień, w których zarzuty typu „za mało zarabiasz”, „gdybyś się postarał, mógłbyś mieć więcej” nagle okazują się być ukrytymi pretensjami i skutecznymi zabójcami więzi emocjonalnej.
Po raz kolejny więc, w rzeczowej, konkretnej rozmowie należy ustalić wspólnie, jak duża kwota miesięczna potrzebna jest, by „obgonić” wszystkie opłaty, czy wystarczą na to pieniądze zdobywane wspólnie, czy konieczne będzie podjęcie dodatkowego zajęcia, ewentualnie rezygnacja z czegoś, bez czego można się obejść. Zdrowy związek opiera się wszak na byciu razem, a nie na codziennej pogoni za kolejną stówką, jeszcze jedną i jeszcze jedną, w efekcie czego jedno z partnerów, lub też oboje, od świtu do nocy pracują, a jedynym wspólnym czasem spędzanym w domu jest nocny sen. Pogoń za coraz to wyższym standardem bytowania materialnego nie jest dobrą receptą na udany związek. Co z tego, że stać ich będzie na kolejne luksusowe towary, jeżeli nie będą mieć czasu nimi się cieszyć? Ani wspólnie, ani nawet osobno. W tym przypadku solidnie trzeba się zastanowić co jest ważniejsze: mieć czy być?

Życie
Dopóki ludzie widują się przez kilka godzin w tygodniu – wszystko jest w porządku. Uczucie kwitnie, narasta tęsknota za kolejnym spotkaniem, czas mija zdecydowanie za szybko, a głównym marzeniem jest myśl „mieć ją/jego cały czas przy sobie!”. Bywa, że gdy już dwoje ludzi zacznie mieszkać pod jednym dachem, myśl ta zmienia formę na „niech on/ona choć na chwilę sobie pójdzie!”. Oczywiście nie generalizujmy i nie stawiajmy w tym rzędzie wszystkich związków, zauważyć jednak trzeba, że sztuka życia ze sobą dzień po dniu jest naprawdę ciężkim kawałkiem chleba. Oto nagle zaczynamy dostrzegać wszelkie wady naszego partnera, denerwujące nas nawyki, całkowicie odmienny od naszego wyobrażenia sposób bycia na co dzień drugiej osoby. Jak mówi stare powiedzenie „On myśli, że ona się zmieni po ślubie, ona ma nadzieję, że zmieni jego po ślubie”. I choć ma to wydźwięk anegdotyczny, w wielu przypadkach sprawdza się stuprocentowo. A nie ma gorszego sposobu na wspólne życie, niż próba zmiany partnera na wzór swoich upodobań. Od razu warto zaznaczyć – nie zmieni się! I cała para pójdzie w gwizdek, kończąc się niechęcią drugiej osoby do takich poczynań. Jeśli już dwie osoby decydują się być razem, to niech to będzie na zasadzie wzajemnej miłości i akceptacji, a nie skrytego rozmyślania „ja go/ją sobie ustawię!”. I choć panie bez przerwy powtarzają utartą maksymę „faceta trzeba sobie wychować”, a panowie przy piwku śmieją się, że „kobietę należy odpowiednio wytresować”, to jest to nic innego jak kolejny niszczyciel związku...

Jak sobie dawać radę ze sobą podczas wspólnego życia? Po raz kolejny rozmawiać, rozmawiać i rozmawiać – nie bać się szczerości, w końcu spędzamy ze sobą kolejne dni, więc skrywanie żali, pretensji, urazów wpuszcza dodatkowe toksyny do wzajemnych relacji, tłumione zaś – narastają aż do wybuchu. Jeśli coś nas w partnerze denerwuje i jest to rzecz wybitnie utrudniająca wzajemne współżycie (jak na przykład rzucanie przepoconych i niezbyt miło pachnących skarpetek na środek pokoju), to warto zwrócić na to uwagę i delikatnie poprosić, by w ramach komfortu fizyczno-psychicznego wrzucać je jednak do kosza na brudną bieliznę. Jeżeli jednak robimy wielkie „halo” z pogwizdywania przy goleniu, które nas jedynie drażni, to lepiej się zastanowić, czy jest to aż tak ważna sprawa, by warto było kłócić się o nią co rano?

Po raz kolejny – najważniejsze jest odpowiednie wartościowanie spraw i poszczególnych aspektów wspólnego życia. Jeśli chcemy w partnerze zmienić coś, co zdecydowanie utrudnia codzienną wzajemną pokojową egzystencję – powiedzmy o tym szczerze. Jeżeli zaś upieramy się przy eliminacji denerwujących wyłącznie nas, ale w ogólnym rozrachunku nieszkodliwych nawyków (bądź też hobby, którego nie rozumiemy, albo nie cierpimy), to należy się zastanowić, czy jest w tym sens? Ponieważ druga strona dojdzie w pewnym momencie do wniosku, że jest „urabiana”, a jej osobowość i indywidualność tłamszona i lekceważona. Warto? Raczej nie...

Dziecko
Wszystkie dotychczas poruszane aspekty to jedynie przedsmak prawdziwej odpowiedzialności w związku. Ta przychodzi bowiem z chwilą pojawienia się kolejnego członka rodziny – małego, bezbronnego, niewinnego, który wymaga ciągłej uwagi, opieki i uczucia. I dopiero tutaj większość związków wykłada się jak długa. Wiadomo bowiem, że niemowlak nie tylko w dzień opieki potrzebuje, ale funduje też nieprzespane noce rodzicom. A to przewiń, to nakarm, utul do snu, bo płacze, ledwo zaś przymknie się oczy, malec od nowa koncert rozpoczyna. I od razu człowiek zamienia się w typowego zombie z horrorów – kredowa cera, podkrążone oczy, mętny wzrok, ruchy paralityka, zasypianie na stojąco. Zaprawdę wiele samozaparcia i cierpliwości potrzeba, by po raz kolejny zwlec się z łóżka i przewinąć płaczącego w nocy malucha, podając mu przy tym butelkę z mlekiem. I to ze świadomością, że rano wstać trzeba do pracy. To okres, w którym najłatwiej o kłótnie: „wstawaj do dziecka!”, „ja wstawałem godzinę temu!”, „rano muszę do pracy!”, „a ja cały dzień będę się nim zajmować!”. Zmęczenie, wyczerpanie, niewyspanie, osłabiając psychikę i ogólną odporność robią swoje. Jesteśmy o wiele bardziej drażliwi, negatywne emocje biorą górę – stąd tylko krok do wzajemnych pretensji i obwiniania się o niedbalstwo, niechęć do pełnienia obowiązków, znieczulicę i ogólne „złe zachowanie”.

W tej dopiero chwili dostajemy do ręki prawdziwy test dojrzałości nas samych i związku. Wzrastająca ilość obowiązków przy dziecku dokłada się do wszystkich powyżej opisanych aspektów: wspólnego mieszkania (teraz już we troje), sprzątania (dziecko brudzi wokół siebie i przysparza kilogramów prania), organizowania finansów (maluch to studnia bez dna na nasze ciężko zarobione pieniądze), życia na co dzień (trzeba wszak pracować w miarę efektywnie, pomimo zarwanych z powodu dziecka nocy). To „szkoła przetrwania” i ekstremalny sprawdzian ludzkiej cierpliwości, umiejętności dostosowania się do nowych, wymagających warunków, ale przede wszystkim naszej życiowej dojrzałości.

Odpowiednio umieć podzielić obowiązki związane z opieką nad dzieckiem i jednoczesnym dalszym funkcjonowaniem nie jest łatwym zadaniem. Jedna osoba nie poradzi z tym sobie bez wsparcia partnera. Nie da się tak po prostu wzruszyć ramionami i stwierdzić „niech on/ona zajmuje się dzieckiem i domem, ja pracuję, więc po pracy muszę odpocząć”. W rzeczywistości bowiem codzienna opieka nad dzieckiem, w międzyczasie sprzątanie, zakupy, gotowanie, wszystkie inne czynności mające na celu w miarę sprawne funkcjonowanie gniazda rodzinnego, są o wiele bardziej wymagającym i wyczerpującym zajęciem niż jakakolwiek ośmiogodzinna praca etatowa. Stąd bardzo egoistycznym posunięciem jest postawa typu „muszę odpocząć po pracy, ty tylko siedzisz w domu z dzieckiem!”. Kto sam tego nie przeżył, nie będzie w stanie nawet sobie wyobrazić i porównać obydwu tych doświadczeń.

Rozwiązanie – ponownie umiejętne rozdzielenie między partnerami codziennych zajęć. Zarówno tych dotyczących dziecka, jak i domu, finansów a wreszcie wzajemnych relacji. Nie można bowiem dopuścić do tego, by wypełnianie nałożonych na nas zadań, stało się codzienną racją bytu, bez najmniejszej choćby chwili na zwyczajne „bycie razem”. Relację należy bowiem pielęgnować – sama z siebie się nie utrzyma. Stąd koniecznością wręcz jest wspólne spędzanie czasu na przyjemnych rzeczach, chwila odpoczynku, tworzenie ciepłej i rodzinnej atmosfery. Nie jest łatwo poradzić sobie z tym wszystkim – wiele osób po prostu wzrusza ramionami i nie wytrzymując presji odpowiedzialności, zwyczajnie odchodzi. Zostawiając partnera ze wszystkim obowiązkami na barkach... bez chwili zastanowienia, jak sobie poradzi. A nie jest miło zostać samemu z całym ciężarem życia...

Prawdziwie odpowiedzialny związek dwojga ludzi to zdecydowanie trudna droga. Wiąże się z codziennymi sprawdzianami charakteru, wymaga cierpliwości, zrozumienia, mądrości i odpowiedzialności. To ciągła nauka – jak być sobą i jak być z kimś. Poruszone powyżej zagadnienia nawet w niewielkim procencie nie są w stanie wyczerpać tematyki wzajemnych relacji między dwojgiem ludzi i bynajmniej nie zawierają „magicznej recepty” czy „złotej rady” na wszystko. Ile związków – tyle sytuacji; każda jest odmienna, a generalizowanie i przykładanie tej samej miarki do wszystkich może być jedynie krzywdzące. Jednakże pewne zasady ogólne, takie jak szczerość, zaufanie, zrozumienie, cierpliwość i prawdziwe uczucie powinny być wspólnym mianownikiem dla wszystkich par. I dopiero wtedy, gdy przynajmniej te aspekty mamy zachowane, możemy myśleć o czymś poważnym.
A jak jest u Was...?



Rafał Wieliczko

Redakcja poleca

REKLAMA