Największe wtopy, które można zaliczyć w życiu - ranking redakcji

zawstydzona kobieta zasłania się kapeluszem fot. Fotolia
Flirtowałam online z miłym panem z Norwegii. Bystry, zabawny, samotny. Polak, który wyjechał z Polski za pracą. Z wykształcenia filozof. Dzwonił do mnie regularnie, w planach były odwiedziny - wszystko wskazywało na to, że jest zainteresowany. Tymczasem pewnego pięknego dnia dostałam od niego maila z info w stylu „co słychać” i na końcu, że randkuje z jakąś kobitą i co mu radzę - żeby kupił jej na urodziny. Mnie zatkało i nie odpisałam, za to przesłałam tego maila do mojej najlepszej przyjaciółki z komentarzem „No patrz, co za ku***. Ze mną flirtuje, a ma jakąś dupę na stanie”. Niestety zamiast „prześlij dalej” zrobiłam „odpowiedz”…
Redaktorki Polki.pl / 18.08.2017 13:31
zawstydzona kobieta zasłania się kapeluszem fot. Fotolia

Zorientowałam się po minucie, co zrobiłam i uderzyła mnie fala gorąca. „Przerąbane” - pomyślałam, ale nie zdążyłam nawet się zastanowić, jak z tego wybrnąć, bo Pan Polak z Norwegii, gdy tylko dostał ten komentarz, od razu do mnie zadzwonił. Nie odebrałam - jak się domyślacie. Napisał mi zatem SMS: „To my flirtowaliśmy? Myślałem, że się kumplujemy”. Do naszego spotkania nigdy nie doszło. Telefony też się urwały… Cóż.

„I po co ci kolejna para butów?”. „Bo jest tańsza niż wizyty u psychoterapeuty”. Wy też tak macie?

Piszę o tym, gdyż ostatnio rozmawialiśmy w redakcji o nieporozumieniach i zabawnych sytuacjach, które przez to powstają. To skłoniło mnie do małego podsumowania rozmaitych wpadek towarzyskich i innych, z których dziś się śmieję i opowiadam o tym w ramach anegdoty, ale wtedy, kiedy je zaliczałam do śmiechu mi nie było. Na przykład gdy nieświadomie obraziłam (i to dwa razy) nowych znajomych na wakacyjnym wyjeździe.

Miły, ciepły wieczór na greckiej wyspie. Grono nowe, wieloosobowe, wino, śmichy, opowieści. I jakoś niechcący zeszło na książki Paulo Coehlo, którego fanką nie jestem, a wręcz nie mogę się powstrzymać od kąśliwego komentarza na jego temat. I popłynęłam… Na końcu dodałam, że TEN GRAFOMAN  podobne NATCHNIONE WODOLEJSTWO uprawiał w jednym z polskich kobiecych magazynów jako felietonista. I nie omieszkałam dodać, że magazyn ów czytają zapewne te same EGZALTOWANE PAŃCIE, które podniecają się TAK ZWANĄ twórczością Coehlo.
Po tym wywodzie zapadła cisza. Szok, bo spodziewałam się, że towarzystwo przyłączy się do krytyki. Tymczasem jedna para cichutko z kącika mówi, że oni poznali się dzięki jednej z książek Coehlo, a potem inna pozwoliła im przezwyciężyć kryzys w małżeństwie. I że bardzo cenią tego autora.
Ale to nie koniec. Pani dodała, że ona prenumeruje wspomniany magazyn ze względu na mądre psychologiczne teksty. Przesadziła, co? To było kopanie leżącego.
Myślałam, że się zapadnę pod ziemię. Od tamtej pory nim wygłoszę opinię o jakimś grafomanie grzecznie pytam, czy są w towarzystwie jego fani. I - albo się zamykam, albo inaczej dobieram słowa. A z parą z wakacji kontakt się urwał.

Szczęśliwy związek szkodzi zdrowiu, czyli… dlaczego w dobrym małżeństwie się tyje?

Pamiętam też dobrze gafę, a w zasadzie szereg gaf, jakie popełniłam jako młode dziewczę na studiach dorabiające sobie na pół etatu w recepcji wielkiej firmy. Pracował tam dość młody Pan Dyrektor Produktu, który wpadał czasami do recepcji na pogaduchy. Sympatyczny gość, choć nie w moim typie.
Pewnego dnia firma kupiła nowe szklanki - niewygodne, za małe, z nie za pięknym wzorkiem. Sympatyczny Pan Dyrektor pyta, czy mi się podobają, a ja odpowiadam szczerze, że: „Są beznadziejne - niewygodne, za małe, z nie za pięknym wzorkiem”.
„Aha” - uśmiechnął się i poszedł.
Innym razem rozmawialiśmy o psach, a ja ex cathedra wygłosiłam - jakie to psy pewnej rasy są głupie i kto je kupuje też za mądry być nie może i że lepiej iść do schroniska, bo tam znajdzie się psiego noblistę w porównaniu z psem tej właśnie rasy.
„Yhy” - nie uśmiechnął się i poszedł.
Innego dnia zapytał, co sądzę o nowych obrazach, które zawisły na korytarzy naszej wielkiej firmy. No to mu powiedziałam w miarę dyplomatycznie, że nie do końca w moim guście, ale niestety się nie pohamowałam i dodałam coś w stylu „takie coś to chyba w Tigerze zostało kupione, bo ze sztuką ma niewiele wspólnego”.
Nic nie powiedział i poszedł.

Po kilku dniach dowiedziałam się od innej recepcjonistki, że obrazki do firmy sam wybierał, ma psa tej rasy, którą wyzwałam od najgorszych oraz kupił do domu takie same szklanki jak są w pracy bo mu się tak bardzo spodobały.

I co? Ktoś mnie przebije?
Piszcie: waszehistorie@polki.pl

Jakie rzeczy spotykają kobiety? Czytajcie - mamy też listy od Was :)

Redakcja poleca

REKLAMA