„Mieszkającym poza Warszawą wydaje się, że każdy zarabia tu krocie i żyje ponad stan” - list do redakcji

Wydatki i zarobki w Warszawie fot. Fotolia/kolaż Polki.pl
Chyba niektórym osobom mieszkającym poza Warszawą wydaje się, że każdy zarabia tu krocie i żyje ponad stan. Nic bardziej mylnego.
Listy od Czytelniczek / 03.02.2017 08:11
Wydatki i zarobki w Warszawie fot. Fotolia/kolaż Polki.pl

Po opublikowaniu listu Pani Doroty o tym, jak trudno jest utrzymać się polskiej rodzinie, pod tekstem posypało się sporo komentarzy. Dostałyśmy też list od Pani Eweliny – mieszkanki Warszawy, która postanowiła rozwiać wszelkie wątpliwości na temat tego, jak żyje i mieszka się w stolicy. Oto on:

Dzień dobry,

musiałam napisać, bo chyba niektórym osobom mieszkającym poza Warszawą wydaje się, że każdy zarabia tu krocie i żyje ponad stan. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze nie każdy! Po drugie - mniejszość! Ciemnocie z małych miasteczek wydaje się, my zarabiamy po 5 czy 10 tys. Serio??? Że niby kto? Bo ja nie znam nikogo takiego!!! Czasem zazdroszczę tej, czy innej pani z mniejszego miasta. Czego? Świętego spokoju. Ale może zacznę od początku.

Wiek: 31 lat. Stan cywilny: w nieformalnym związku. Wykształcenie: mgr socjologii. Praca: agent ubezpieczeniowy. W przeciwieństwie do ludzi mieszkających na wsi lub w małym miasteczku, gdzie większość kupuje mieszkania lub wynajmuje za grosze, ja co miesiąc ze swojej pensji (ponad 2800) wydaję na czynsz. Za kawalerkę w średniej klasy dzielnicy (Ursus) płacę uwaga 2000 zł (tak – 2 tysiące).

Pewnie zaraz ktoś powie, że mam tam jakieś luksusy. A no chyba nie za bardzo. Niewielka kuchnia, stół jadalny, krzesła, kanapa, stolik, łóżko. Łącznie 36 metrów kwadratowych. Do tego rachunki za wodę, prąd, gaz, Internet, tv – jakieś 500 zł. Dalej: bilety na komunikację: za miesiąc 110 zł. Na jedzenie: na oko jakieś 600-800 zł. Łącznie miesięczny koszt utrzymania wynosi około 4 tysiące. Na osobę – prosta matematyka: około 2 tysiące. Zaraz pewnie ktoś powie, że to i tak dobrze. Przecież teoretycznie jeszcze mi zostaje, więc mogę oszczędzać. Taak, niby mogę i nawet staram się to robić.

Ale daleko mi do stereotypowej warszawianki, która idąc do pracy, zachodzi do Costy po świeżą kawę. W biurze też nie jadam obiadów na stołówce – zazwyczaj przywożę coś swojego. A po pracy wcale nie wyskakuje na zakupy do galerii handlowej. Wręcz przeciwnie. Podobnie jak inne kobiety ubrania kupuję sporadycznie, nie mam tony butów, miliona torebek, a moja szafa też nie pęka w szwach. Nie wydaję na to i owo. Nie jestem rozrzutna. Nie jadam w restauracjach (czasem idę do McDonald'sa jak po pracy nie mam już siły na stanie przy garach!!!). Na wakacje też nie jeździmy za granicę. Nie jesteśmy podróżnikami. Nie jeździmy luksusowymi samochodami (a tłoczną komunikacją!).

I jeszcze jedno. Wcale nie jestem jedną z tych wyzwolonych kobiet biznesu w modnym Audi, w koszuli, garsonce i szpilkach. Owszem, pracę mam: 8-16. Od poniedziałku do piątku. Jak na Warszawę zarabiam naprawdę mało. Umowy o pracę nie mam, a co za tym idzie, nęka mnie ciągła niepewność, bo nigdy nie wiadomo, kiedy szef mnie nie zwolni, a jak wiadomo, czasy są niepewne.

Po nocach mi się śni, że zostałam wylana, że nie mam jak zapłacić za czynsz i że nie mogę znaleźć innej roboty. Pewnie powiecie, że stolica to tyle możliwości! Jasne. Powie tak ten, kto tu nigdy nie mieszkał i nie szukał pracy. Jak nie szukasz, to ofert jest pełno, ale jak już musisz coś znaleźć, to jak na złość nic nie ma. No i konkurencja. Przeogromna. Więc o pracę pewnie jest tak samo trudno, jak w mniejszych miastach.

Mój partner zarabia mniej niż ja. Też nie ma umowy o pracę, bo w Warszawie to raczej rzadkość. Tu panuje ciągła rotacja. Z racji naszych niskich zarobków nie stać nas na żaden kredyt – żaden bank by nam go nie udzielił. Więc wynajmujemy już 7 lat. Odkąd mieszkam w stolicy, zmieniałam lokale już 4 razy! Raz właściciel poinformował nas, że za 2 miesiące wraca jego córka, która po powrocie zajmie wynajmowany przez nas pokój. Oczywiście na szybko się wyprowadziliśmy, wynajmując pierwszy lepszy lokal. I tak może być zawsze. O wspólnej przyszłości myślimy, ale obawiamy się dziecka. 

Po prostu nas na dziecko nie stać, chociaż bardzo chcemy kiedyś. Ciąża przecież oznacza przerwę w pracy i w zarabianiu. Nie wspomnę już o kosztach, które generuje małe dziecko i obowiązkach, jakie wiążą się z potomstwem.

Nie każda warszawianka zarabia 5 tys., ale prawie każda obawia się, że nie starczy jej do pierwszego. Więc zanim zaczniesz narzekać, pomyśl o tym!

Pozdrawiam,
Ewelina

Dzielcie się z nami Waszymi historiami, opiniami, przemyśleniami. Piszcie na adres: waszehistorie@polki.pl

Redakcja poleca

REKLAMA