Lidia Góralewicz - matka do zastąpienia - felieton

Rodzina fot. Fotolia
Generalnie ON się do niczego nie nadaje. Jak nawet ON się za coś zabierze, to i tak ONA zrobiłaby to lepiej. Dlatego, ONA musi robić wszystko. Statystyką się nie zajmuję, ale szacuję, że niezastępowalność jest cechą charakterystyczną co najmniej połowy płci pięknej.
Lidia Góralewicz / 08.10.2016 01:14
Rodzina fot. Fotolia

Ruszyłam na stolicę. Zwiedzać. Tak, tak… prowincjuszka lubi czasem zadać szyku. Zobaczyć jak żyje się w wielkim mieście, by po powrocie móc odetchnąć z ulgą. Nie tym razem niestety.

Powrót po trzech dniach był jak cios obuchem. Córka w gorączce, synowie w amoku poszukiwania bułek, z których mogliby sobie zrobić kanapki do szkoły, dom jakiś taki rozbebeszony, wszędzie ciuchy, gary, torby przy wejściu… A wcześniej przed drzwiami Mąż biegnący do mnie z parasolem w strugach deszczu, by pomóc mi wrócić do rzeczywistości.

Wspaniale! Poczułam się szczęśliwa. Okazało się, że jestem zastępowalna! Rodzina przetrwała trzy dni. Wszyscy cali i… (zdrowie pominiemy) szczęśliwi, z emocjami wypisanymi na czole. Czemu o tym piszę?

Nie bardzo znam się na kobietach (sorry). Mam jednak wrażenie, że spora część z nich lubi czuć się niezastąpiona. Jak nawet szarpną się na samodzielny wyjazd, trzy noce wcześniej nie śpią pucując i pichcąc swoim ukochanym. Pytam: - Czemu tyle sprzątałaś? Okazuje się, że jak ONA nie posprząta, to dom brudem zarośnie. – A ON nie może posprzątać? – A coś Ty! Jak ON posprząta, to ONA różnicy nawet nie widzi. Poza tym ON pewnie nawet nie pamięta, gdzie w domu odkurzacz stoi. Przykłady można mnożyć.

Dziecka nie kąpie, bo jak ostatnio ON zabrał się za mycie, to body ubrał na śpioszki… i potem ONA miała dwa razy tyle roboty! Malucha przebrać (obudził się przy okazji) i uśpić na nowo. Okien ON nie myje, bo ONA potem widzi mazaki. Trawnika nie kosi (tak, tak… zdarzyło mi się spotkać taką panią, która męża do trawy nawet nie dopuszcza)… bo ON nie dojeżdża dokładnie przy rabatkach. Skarpetek nie pierze, bo ONA musi potem szukać po całym domu drugiej do pary. Firanek ON nie wiesza, bo nierówne zakładki robi. Dzieciom w lekcjach nie pomoże, bo jedyne źródło informacji ON ma w Internecie… i takie lekcje kończą się partyjką strzelanki, zamiast piątką z plusem z matematyki.

Poza tym statystyczny ON: nie prasuje, nie gotuje, nie ma orientacji w domowym budżecie, nie wie gdzie co jest na półkach, nie przygotuje dzieciom kanapek, nie umie ich wyprawić do szkoły, nie chodzi na zakupy, a jak nawet idzie to po 15 razy dzwoni dopytać o różnicę między śmietaną 18-stką, a 36-stką. Koszmar jakiś. Generalnie ON się do niczego nie nadaje. Jak nawet ON się za coś zabierze, to i tak ONA zrobiłaby to lepiej. Dlatego, ONA musi robić wszystko. I generalnie ON bez NIEJ by zginął!

Przydatny jest jednak ON i to bardzo, gdy ONA ma ochotę ponarzekać. Nie ma bardziej wdzięcznego tematu do narzekań niż ON. Bo ON jej nie rozumie. Nie pomaga. Nie widzi jej poświęcenia. Nie docenia. Nie wspiera. I tak dalej. I tak dalej. Przejaskrawiam?

Statystyką się nie zajmuję, ale szacuję, że niezastępowalność jest cechą charakterystyczną co najmniej połowy płci pięknej. Zresztą oceńcie to Panie sobie same.

Oj… jak ja bym mogła się poczuć niezastąpiona w ten niedzielny wieczór! Oj jak bym sobie mogła ponarzekać. Oj, ile bym mogła mieć uwag i zastrzeżeń. Pierwszy raz, od nie wiem ilu lat, został z dziećmi sam… I co? Dziecko chore (pewnie nie ubrał dobrze)… Bałagan w domu… Ubrania rozrzucone, gdzie tylko się da. Gary w zlewie. Obiadu w lodówce brak. Łazienka tak zawalona rzeczami, że trzeba się przedzierać do toalety. Dzieci do szkoły nieprzygotowane. Skąd więc moja radość?

Bo wiem, że ON w pierwszym dniu robił mi rabatkę przed domem. Telefonem wysłał zdjęcie. Potem ogarniał co trzeba. Uprał pościel (stąd bałagan w łazience) i odkurzał dywany (dlatego, wszystko co było na dywanie zostało podniesione, stwarzając wrażenie chaosu). Umył okna (nic, że umyłam dwa dni wcześniej) teraz już lśnią jak nigdy! W sobotę zorganizował dzieciom wycieczkę pociągiem do Krakowa. I żeby nie było! Zabrał Córce co trzeba w razie poplamienia: spodenki, majteczki, bluzeczkę, swetereK. Przecież nie mógł przewidzieć, że po uszy do fontanny wpadnie akurat Syn! Zrobił wymuszone sytuacją zakupy odzieżowe. Nowe spodnie dla chłopaka bardzo się przydały. I pewnie bym się o niczym nie dowiedziała, gdybym się głupio nie zapytała, czemu na wysłanym zdjęciu nie ma wszystkich dzieci (bo to wilgotne pominął).

Potem niedziela. Wycieczka rodzinna. Byli u Cioci w górach. Wrócili pół godziny przede mną. Nie zdążyli uprzątnąć pakunków, które mieli z sobą. Bo Małej trzeba było podać lekarstwo.

Galeriofobia, czyli prowincjuszka na zakupach - felieton Lidii Góralewicz

– Mamusiu tatuś nas wziął w góry. I widziałam krokodyla – obwieściła z uśmiechem trzylatka, gdy tylko gorączka nieco opadła. – Krokodyla? – Tak! Tak ogniem dmuchał – wyjaśnia. – Może Smoka Wawelskiego? – dopytuję. – Zapomniałam! – już się śmieje. – Tak. To był Wawelski Krokodyl!

Najmłodszy przyniósł kroczącego smoka maskotkę. – Tata Ci to pozwolił kupić? – pytam, bo Mąż nigdy nie godzi się na zakup „tego badziewia”. Uśmiech na twarzy dzieciaka znaczył wszystko. Pozwolił! – A mnie pozwolił iść w końcu na ten biwak. Dlatego, nie byłem z nimi w Krakowie – pochwalił się Najstarszy. - I w McDonaldzie byliśmy – ucieszył się Średni, bo rzadko tam bywamy. – Cudownie było z Tatą! – podsumowały dzieci.

Nie wiem, jak u Was drogie Panie? Nie wnikam. Może miałyście mniej szczęścia. Ja wiem jedno. U mnie w domu też są osoby niezastąpione. I zdecydowanie NIE DO ZASTĄPIENIA jest TATA! Dziękuję Ci Kochanie!

Przeczytaj więcej opinii naszych komentatorów!

Redakcja poleca

REKLAMA