Jak wykorzystać urlop macierzyński na coś więcej niż opiekę nad dzieckiem - felieton Krystyny Mirek

mama i dziecko fot. Fotolia
Byłam na urlopie macierzyńskim cztery razy. Pamiętam, kiedy trwał on tylko trzy miesiące i miałam okazję skorzystać z obecnego – rocznego. Prawdą jest, że ktoś, kto nazwał ten okres urlopem z pewnością nie był kobietą, a już na pewno nie matką. Z odpoczynkiem ma to bowiem wyjątkowo mało wspólnego.
Krystyna Mirek / 09.02.2017 12:27
mama i dziecko fot. Fotolia

Urlop macierzyński z odpoczynkiem ma wyjątkowo mało wspólnego. Zwłaszcza jeśli dotyczy opieki nad więcej niż jednym dzieckiem. Ale ten czas nie musi się kojarzyć wyłącznie z monotonią codziennych obowiązków.

Macierzyństwo to nie jest zajęcie dla jednej osoby.

Decyzja czy pozostać w domu, czy wrócić do pracy jest trudna, mam nawet wrażenie, że coraz trudniejsza. Kobiety są rozdarte pomiędzy dwoma wielkimi pragnieniami. By jak najlepiej wychować swoje dzieci i móc się rozwijać zawodowo. Sytuacji nie ułatwia też fakt, że kobiety mają skłonność do wzajemnego oceniania swoich decyzji.

- Siedzisz w domu z dziećmi? - słyszy pogardliwe pytanie mama na urlopie macierzyńskim.
- Ja nie wiem, jak ty to wytrzymujesz, Ja właśnie wróciłam z konferencji w Pekinie… - i tu płynie opowieść.
- Poszłaś do pracy i zostawiłaś dziecko z babcią? – słyszy mama, która z kolei  wybrała powrót do firmy.
– Ja bym nie pozwoliła, by ktoś inny zajmował się moim skarbem. To wyjątkowy czas, którego nigdy nie odzyskasz.
Cokolwiek kobieta zdecyduje, zawsze znajdzie ktoś, kto uzna, że źle zrobiła. A poczucie winy, które większość z nas ma wbudowane w genotyp, tylko czeka na okazję, by nas dopaść.

Rodzic made in Facebook, czyli pokaż mi swojego fejsa, a powiem ci jakim rodzicem jesteś.

Dla mnie za każdym razem podejmowanie decyzji wyglądało inaczej, ale nigdy nie było łatwe. Najbardziej dramatyczną odpowiedź na pytanie: co dalej, musiałam znaleźć po urodzeniu trzeciej córki. Nie sposób było pogodzić opieki nad trójką malutkich dzieci z pracą zawodową. Wiedziałam, że coś będę musiała robić słabo - albo w pracy, albo w domu. Nie chciałam tak. Zdecydowałam że zostanę z dziećmi nie na kilka miesięcy, ale lat. Dokładnie pamiętam ten moment, kiedy zamykałam za sobą drzwi mieszkania z przekonaniem, że dobrze robię, ale przerażeniem w sercu, że to dla mnie koniec. Po takiej przerwie nikt mnie już nie zatrudni. Wszystko zapomnę, o mnie zapomną. Będę za stara, by składać podania.

Zrobiłam to jednak i dzisiaj nie żałuję swojej decyzji. Ostatecznie wyszłam z domu po siedmiu latach (z roczną przerwą na odrobienie stażu). Otworzyłam znów zamknięte drzwi, gdy najmłodsza córka poszła do zerówki.  Dzieci były gotowe, bym mogła to zrobić. Ze zdumieniem zauważyłam, że świat w tym czasie nie zniknął. Wciąż tam był po drugiej stronie, a na nim firmy, ludzie, miejsca pracy. Ja mimo swoich wcześniejszych obaw nie byłam staruszką, ale wciąż młodą kobietą, która wiedziała, czego pragnie. Bez trudu znalazłam nową pracę i szybko zaczęłam sobie dobrze radzić, a potem wybierać wśród dostępnych innych ofert, by ostatecznie zawodowo znaleźć się w miejscu, które spełnia wszystkie moje pragnienia.

Zawsze jest najlepszy/najgorszy* czas na dziecko. (*niepotrzebne skreślić)

Jak to się stało? Dlaczego poszło tak łatwo? Być może nie jest to kwestia przypadku. Nie zmarnowałam czasu spędzonego w domu. Kiedy opiekujesz się dziećmi twoje ręce praktycznie non stop są zajęte, ale mózg wolny. Możesz myśleć i szukać nowych rozwiązań, możesz się uczyć, zwłaszcza teraz, kiedy tak ogromna ilość wiedzy jest dostępna online. Możesz opracowywać dobry plan.

Ja postawiłam na dwie sprawy. Ponieważ w tym czasie mieszkaliśmy z przerwami za granicą, uczyłam się języka. Ale to nie było takie łatwe. Wygospodarować czas, by regularnie chodzić na kurs, odrabiać lekcje, kiedy jesteś w obcym kraju i nie masz babci ani rodziny obok nie jest łatwo. Uczyć się słówek wśród trzech rozgadanych dziewczynek również. Jednak nigdy się nie poddawałam. Lepsze jedno słówko dziennie niż nic. Ćwiczyłam na placach zabaw, przy zmywaniu, wieczorami. Dzięki temu mój mózg nie zardzewiał wśród kaszy i pieluch, a kiedy dzieci podrosły zdałam egzamin państwowy i mogłam uczyć języka niemieckiego. Dzięki temu moje szanse na znalezienie pracy wzrosły.

Oprócz tego przygotowywałam się do bycia pisarką. Ćwiczyłam, pisałam, czytałam, kiedy się tylko dało. To niewyobrażalne, jak dużo można osiągnąć, poświęcając na coś tylko pół godzinki dziennie, jeśli robi się to miesiącami. Można powieść napisać, nauczyć się języka, uszyć kolekcję ubrań, namalować serię obrazów, zdobyć nowy zawód. Nie jest to łatwe, bo każdy lubi pracować w idealnych warunkach, ale możliwe i daje ogromną satysfakcję oraz wiele możliwości.
Po latach spędzonych na wychowaniu dzieci, jestem zwolenniczką zostawania z nimi w domu, na urlopie macierzyńskim, potem, jeśli to możliwe, wychowawczym.  Tak długo, jak możemy, bo sytuacja każdej kobiety jest inna. To wyjątkowy czas i warto w niego inwestować. Ale nie zapominać o sobie, nie włączać taryfy ulgowej. To może być wyjątkowy rok, dwa lub trzy… Czas na namysł, otwarcie nowej drogi, znalezienie lepszych rozwiązań.

Z serca Wam tego życzę, bo szczęśliwa rodzina i praca pełna pasji to coś wyjątkowego. Warto wkładać wysiłek, by znaleźć na nie własny sposób.

Wszystkie felietony Krystyny Mirek - polecamy!


Najnowsza książka Krystyny Mirek „Tajemnica zamku” już w sprzedaży.

 

Redakcja poleca

REKLAMA