Swoim życiorysem Ludwig Mies van der Rohe (1886-1969) mógłby obdzielić kilku artystów. Najpopularniejsze zdjęcia przedstawiają go jako zażywnego starszego pana z nieodłącznym cygarem w ręce. Nie wygląda jak przedstawiciel awangardy, a przecież przez całe życie wytyczał nowe ścieżki w architekturze i designie.
Bez wątpienia na jego karierze zaważyło dzieciństwo, które spędził w warsztacie kamieniarskim swojego ojca. Nauczył się tam szacunku dla rzemiosła oraz hasła: „Detal jest Bogiem”, którym później zamęczał współpracowników. Bo niezależnie od tego, czy projektował wieżowiec, czy krzesło, zawsze dbał o perfekcyjną formę swoich prac. Świat dowiedział się o designerze w roku 1929, gdy zaprojektował pawilon niemiecki na Wystawę Światową w Barcelonie. Publiczność zachwyciła się samym budynkiem oraz meblami jego autorstwa. Dziś prezentowane w Barcelonie meble (fotel, podnóżek i szezlong) noszą miano stolicy Katalonii, cieszą się sławą klasyków designu i produkowane są przez firmę Knoll. Sukces, jaki Mies odniósł w Barcelonie, przyniósł mu międzynarodowe uznanie, a w 1930 roku objął funkcję ostatniego dyrektora słynnej szkoły artystycznej Bauhaus. Niestety, będący wówczas u władzy naziści uważali, że jego prace są „nie dość niemieckie”. Atakowany projektant musiał zamknąć szkołę i emigrować do USA. I choć przyszło mu zaczynać wszystko od nowa po pięćdziesiątce, po raz kolejny odniósł zwycięstwo. Zaczął tworzyć wieżowce, z których ten w Nowym Jorku zaprojektowany dla firmy Seagram uchodzi za perłę architektury. W ten sposób spełnił się amerykański sen człowieka, który wszystkiego, co w projektowaniu ważne, nauczył się od ojca kamieniarza.