Amerykański optymizm

Optymizm, jak wiele innych aktualnie głośnych idei i prądów, przyszedł do nas z zachodu, a ściślej z Ameryki. Rozmawiamy o nim prywatnie i medialnie, co skwapliwsi już uczą się go stosować w chwilach frustracji lub porażek.
/ 04.10.2008 00:12
Optymizm, jak wiele innych aktualnie głośnych idei i prądów, przyszedł do nas z zachodu, a ściślej z Ameryki. Rozmawiamy o nim prywatnie i medialnie, co skwapliwsi już uczą się go stosować w chwilach frustracji lub porażek.

Nie brak jednak zagorzałych krytyków optymizmu jako obcej naleciałości, manifestacji cudzej mentalności lub wręcz przejawu antypatriotycznego wynarodowienia. Że niby Polak-optymista to sprzeczność sama w sobie. Coś tu jest na rzeczy, skoro z badań psychologów wynika, iż narzekamy i marudzimy więcej od innych nacji.

Cóż to takiego, ten optymizm? Psycholodzy nazywają tak zdolność człowieka do dobrej oceny swych widoków na przyszłość - w sprawach małych, średnich i dużych. Pesymizm zaś jest Amerykański optymizmodwrotnością optymizmu, czyli nawykiem raczej złej oceny zarówno samej sytuacji, jak i jej perspektyw. Różnicę oddaje najlepiej odwieczna kwestia - czy szklanka jest tylko czy aż w połowie napełniona? Optymista odpowie na to pytanie z uśmiechem, pesymista z miną ponurą.

Ostatnio, między innymi dzięki czterem książkom "adwokata optymizmu", Martina E. Seligmana (Optymizmu można się nauczyć, Co możesz zmienić, a czego nie możesz, Optymistyczne dziecko i Prawdziwe szczęście) fala optymizmu dotarła do naszych półek księgarskich i z nich zaczyna powoli spływać również na czytelników. Nie sądzę jednak, by wraz z tą falą miała u nas prędko nadejść era optymizmu w relacjach między bliskimi ludźmi czy też w szerszych stosunkach społecznych. Bronimy się dzielnie, podtrzymując swe narodowe upodobanie do czarnowidztwa, biadolenia i obwiniania innych. Rejtanem rzucamy się na próg, przez który mielibyśmy wpuścić do nas zasady pozytywnego myślenia, poczucia humoru i pogodnego usposobienia. Wybaczanie, darowanie win, chodzenie z podniesioną do góry uśmiechniętą twarzą? Co to, to nie. Niczym lwy (hieny? żmije? osy?) wielu z nas wciąż woli złowrogo spozierać spode łba upatrując w każdym bliźnim wroga raczej niż druha. Łatwiej nam wspominać klęski, upadki i niepowodzenia; pomniki stawiać ofiarom, nie zwycięzcom; ulice i place nazywać imionami pokonanych lub męczenników. Nic więc dziwnego, że i w życiu codziennym łatwiej nam dostrzegać w sobie i innych wady niż zalety, spodziewać się raczej najgorszego niż najlepszego i z góry zakładać, że się nie uda niż że się uda.

A kiedy ktoś zaczyna przekonywać o wyższości optymizmu nad pesymizmem, to tchnie to dla nas taką obcością, że trudno w ogóle pojąć, o co naprawdę chodzi. Niektórzy nawet uważają, że amerykański optymizm jest fikcją, że polega na fasadowym "służbowym uśmiechu", pod którym musi niechybnie kryć się ludzka mizeria i wzajemna wrogość. Zakładamy, że muszą tam okropnie cierpieć wszystkie ekspedientki obsługujące klientów z promiennym uśmiechem, nauczycielki wysłuchujące też z uśmiechem odpowiedzi uczniów, uśmiechnięte stewardessy podbiegające bezzwłocznie na wezwanie pasażerów, pielęgniarki i salowe z uśmiechem podające lekarstwo lub poprawiające chorym pościel. I tak dalej.

Osławiony amerykański optymizm uważamy za sztuczny, nieszczery i wymuszony. Wyśmiewamy się z ich "I am fine" oraz "Nice to see you" wypowiadanych automatycznie w sytuacjach, w których Polak powiedziałby wylewnie i ze szczerą złością: "No, jak się mam czuć? Wprost fatalnie!" lub "O k..., to znowu ty?!" Tymczasem swym uzewnętrznianiem niechęci do ludzi i świata podkreślamy jedynie naszą pogardę dla dobrego wychowania oraz wielce wątpliwą wyższość nad wyznawcami międzyludzkiej kurtuazji i profesjonalnego oddzielenia życia prywatnego od zawodowego. Uważamy, że tam w Ameryce, ludzie z jakiejś chyba głupoty stosują się do wymuszonych norm uprzejmości, kindersztuby i poprawności politycznej. Do głowy nam nie przychodzi, że dbanie o uprzejme i życzliwe odnoszenie się do siebie oraz okazywanie wzajemnej sympatii i tolerancji służy w ostateczności wszystkim jednakowo. Wpływa bowiem na to, że miejsce społecznego współżycia staje się dla wszystkich bardziej bezpieczne, a także po prostu milsze i sympatyczniejsze. Nawet jeśli uśmiech urzędniczki w okienku lub kolegi w pracy jest tylko "przyklejony", to nic. To i tak lepiej niż spoglądać na czyjąś skrzywioną minę i usłyszeć warczące burknięcie. Oczywiście najlepiej jest, jeżeli uśmiech nie jest sztuczny, tylko naturalny, bo wypływa z pogodnego światopoglądu i poczucia własnej wartości. Lepiej też oczywiście, gdy optymizm jest autentyczny, gdyż wiąże się z głęboką wiarą w dobrą siłę wyższą, która daje ludziom nadzieję, odwagę i siłę do pokonywania przeciwności. Przypomnijmy, że wiara i poczucie kontroli nad własnym życiem to cechy ludzi ufnych, wolnych i dojrzałych, a nie zalęknionych i podejrzliwych frustratów, którym osoby uśmiechnięte i pogodne muszą wydawać się podejrzanie sztuczne i niegodne zaufania.

Dodajmy jeszcze, że Amerykanie ćwiczą ten swój optymizm i pozytywne myślenie niekoniecznie w interesie bliźnich. Dobrze wiedzą, że optymizm wpływa korzystnie nie tylko na nastrój i samopoczucie, ale przede wszystkim na zdrowie. Optymiści, nawet gdy dotknie ich ciężka choroba, szybciej wracają do sił. Są odporniejsi i mają więcej energii potrzebnej do przezwyciężania kryzysów i napięć. Są bardziej wytrzymali emocjonalnie i fizycznie. Dłużej żyją. I co ważniejsze, żyją weselej, pogodniej i radośniej. A przy okazji, innym z nimi również żyje się podobnie.

Ewa Woydyłło

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA