Adoptowaliśmy dziecko!

O adopcji krążą najróżniejsze mity. Ludzie, którzy o niej myślą, często nie wiedzą od czego zacząć i do kogo zwrócić się, by rozwiać swoje wątpliwości. My zwróciliśmy się do kogoś, kto ma ten proces już za sobą i dziś swoim doświadczeniem chętnie dzieli się z innymi.
/ 01.11.2009 19:13
O adopcji krążą najróżniejsze mity. Ludzie, którzy o niej myślą, często nie wiedzą od czego zacząć i do kogo zwrócić się, by rozwiać swoje wątpliwości. My zwróciliśmy się do kogoś, kto ma ten proces już za sobą i dziś swoim doświadczeniem chętnie dzieli się z innymi.

W Polsce na temat adopcji mówi się mało, a to, co „ludzie mówią”, może zniechęcić każdego: że trudno przejść cały proces, że rodzice adopcyjni muszą mieć wyższe wykształcenie i zarabiać krocie, że trudno o małe dziecko, a te starsze sprawiają same problemy. Poza tym pojawiają się obawy: jak rozmawiać z dzieckiem o adopcji, jakie przykrości mogą je spotykać z tego powodu ze strony otoczenia... Jak to wszystko wygląda naprawdę?
Po informacje „z pierwszej ręki” udałam się do Marka i Edyty – małżeństwa z kilkunastoletnim stażem, od 5 lat szczęśliwych rodziców Oleńki. Sympatyczni, rozsądni, bardzo otwarci. Na pytanie, jak się czują jako rodzice, z uśmiechem odpowiadają: „Świetnie!” Chętnie opowiadają o tym, jak to się stało, że Ola pojawiła się w ich rodzinie.

Adoptowaliśmy dziecko!

6 lat temu byli parą, jakich wiele: szczęśliwe małżeństwo, bezskutecznie starające się o dziecko. Mieli za sobą 8 lat mozolnych kuracji, mających zwalczyć niepłodność. Lekarze obiecywali cuda, dawali nadzieję – w końcu któryś przyznał szczerze, że nadziei nie było i nie będzie. To Marek pierwszy poruszył temat adopcji.

Skąd wiedzieliście, od czego zacząć?
Od znajomych, którzy sami adoptowali dzieci. Wskazali nam ośrodki adopcyjne w okolicy, opowiedzieli co nieco o tym, co nas czeka.
Czy trudno było zrobić pierwszy krok?
Najtrudniej było podjąć decyzję. Później wszystko potoczyło się już własnym torem: wybraliśmy ośrodek, pojechaliśmy na spotkanie, wypełniliśmy potrzebne dokumenty.
I co było dalej?
Spotkania z psychologiem, warsztaty, testy. Sprawdzano nas pod różnymi względami. Nie pytano nas o wykształcenie czy zarobki – ważniejsze było, czy mamy odpowiednie warunki mieszkaniowe, by przyjąć nowego członka rodziny.
Na czym polegały warsztaty?
One dały nam chyba najwięcej. Spotkania, w których uczestniczyło kilka par w tej samej sytuacji, rozmowy z psychologami. To tam nauczyliśmy się rozmawiać o adopcji – gdyby nie to, nie byłoby naszej dzisiejszej rozmowy. Dzięki tym spotkaniom nie jest to temat tabu ani dla nas, ani dla naszego otoczenia, bo mówimy o tym otwarcie i nie boimy się pytań.
Patrząc z perspektywy czasu, zaskakujące jest to, że kiedy zaczyna się mówić o adopcji, nagle okazuje się, jak bardzo jest ona powszechna – tylko, że do tej pory się o tym nie rozmawiało.
Poza tym warsztaty bardzo nas zbliżyły ze współuczestnikami, zaprzyjaźniliśmy się. Na zakończenie obiecaliśmy sobie, że za rok spotkamy się wszyscy razem, już z naszymi dziećmi – i udało się!
Jaki moment był najtrudniejszy w całej adopcji i dlaczego?
Marek: Takich momentów było kilka. Spotkania z psychologiem bywały trudne, bo wiele od nas wymagał. Pytano nas m.in. o kwestię urlopu wychowawczego. Psycholog uważał, że trzeba wszystko poświęcić dla dziecka – a przecież jest mnóstwo rodzin, w których po urlopie macierzyńskim rodzic wraca do pracy i nie świadczy to, że jest gorszym rodzicem. Jeśli są w pobliżu bliskie osoby – babcie, dziadkowie – które mogą zaopiekować się dzieckiem, to dlaczego nie? Zdarzało się więc, że nie zgadzaliśmy się z psychologami.
Edyta: Drugim trudnym momentem były pierwsze warsztaty, na których trzeba było opowiedzieć o tym, dlaczego zdecydowaliśmy się na adopcję. Ważne było, żeby uświadomić sobie: nie spłodzimy dziecka, nie urodzę go, to się nigdy nie stanie. Nie obyło się bez łez, ale to było naprawdę niezbędne, żeby później dziecko adoptowane potraktować w stu procentach jako nasze, wyczekane i upragnione, a nie czekać podświadomie na to, które się jeszcze urodzi...
Ostatnim takim momentem było pierwsze spotkanie z Olą, która miała wtedy zaledwie kilka tygodni. Był z nami psycholog, który wszystko bacznie obserwował – nasze reakcje i umiejętności (czy umiemy ją nakarmić, przewinąć itd.). Pod taką obserwacją spotkanie przebiegało w trochę sztywnej atmosferze. Ale na drugi dzień, gdy pojechaliśmy odwiedzić ją sami, już wiedziałam, że jest nasza! I dziwnie czułam się z tym, że inna kobieta (pani z rodziny zastępczej) trzyma na rękach NASZE dziecko.
Jak przygotowywaliście się na pojawienie się nowego członka rodziny?
Chyba jak wszyscy rodzice, którzy oczekują narodzin. Zresztą całe nasze oczekiwanie trwało też około 9 miesięcy. Połowa z tego czasu to warsztaty i testy, później już tylko czekanie na telefon z ośrodka. Byliśmy więc w o tyle trudniejszej sytuacji, że nie wiedzieliśmy, kiedy dziecko pojawi się w naszej rodzinie. Czas oczekiwania był też czasem na przygotowanie „wyprawki” – każda kolejna rzecz sprawiała nam mnóstwo radości. Ostatecznie Ola trafiła do nas jako prezent od Mikołaja – bo telefon z ośrodka otrzymaliśmy dokładnie 6 grudnia.
Czy mieliście jakiś wpływ na to, jakie dziecko do Was trafi? Jakiej płci, w jakim wieku?
Tak, zapytano nas o nasze preferencje. Okazuje się, że można mieć bardzo wiele wymagań: poczynając od wieku, przez płeć, stan zdrowia, po kolor włosów... To akurat nieprzyjemnie skojarzyło nam się z wybieraniem towaru w sklepie, ale rzeczywiście sytuacje bywają różne. Zapytano nas na przykład, czy dziecko może być rude? Brzmi śmiesznie, ale lepiej zadawać takie pytania, żeby później uniknąć przykrych rozczarowań.
Nam zależało jedynie, aby dziecko było jak najmłodsze i zdrowe.
Ile wiecie o przeszłości Oli? Wiecie coś o jej biologicznych rodzicach?
Ośrodek zawsze stara się dowiedzieć jak najwięcej o rodzinie biologicznej, głównie ze względu na potencjalne choroby dziecka. Ola nie pochodzi z rodziny patologicznej, jej matka po prostu nie była w stanie zapewnić jej utrzymania i od razu po jej narodzinach zrzekła się praw rodzicielskich.
Czy Ola wie, że jest adoptowana?
Tak. Oczywiście na tyle, na ile jest w stanie to teraz pojąć. Ma dopiero 5 lat, więc tę historię usłyszała na razie w formie bajki wymyślonej przez mamę. Zrozumiała, że to bajka o niej i na razie o nic więcej nie pyta. Gdy przyjdzie czas, będzie chciała wiedzieć więcej, a my jej opowiemy. Zresztą w naszym otoczeniu również nie jest to tajemnica.
Kiedy Ola skończy 18 lat, będzie mogła zwrócić się do sądu, aby poznać dane swojej biologicznej matki i decyzja w tej sprawie będzie należała do niej. Może będzie chciała też poznać swoje biologiczne rodzeństwo?
Czy był taki moment, że zawahaliście się, mieliście obawy związane z pojawieniem się nowego członka rodziny? Czego się obawialiście?
Marek: Jedna z tych rzeczy, których boją się ludzie jeszcze przed adopcją, to właśnie moment, kiedy dziecko pozna biologiczną rodzinę. Te obawy zostają, ale trzeba z tym żyć i ufać, że będzie dobrze.
Edyta: Dla mnie obawy wiązały się z bezpłodnością i tym, że nie spełniłam się jako kobieta, bo nie mogę urodzić dziecka... Myślę, że kobiety z podobnym problemem to rozumieją. Wszystkie wątpliwości znikały jednak w procesie adopcyjnym, a wraz z poznaniem Oleńki rozwiały się zupełnie.
I na koniec: jakich rad moglibyście udzielić parom planującym adopcję? O czym powinny wiedzieć, czego się spodziewać, czego unikać?
Nie bójcie się o tym myśleć, mówić i podejmować decyzji. Uzbrójcie się w cierpliwość, bo przed Wami długa i nie zawsze łatwa droga – ale dziecko wynagrodzi Wam wszystko!

Rozmawiała
Urszula Skowrońska

Redakcja poleca

REKLAMA